środa, 22 stycznia 2014

Rozdział XXVIII- Miłość ponad bezpieczeństwo?


,,Nie chcę być mężczyzną (...) . Chcę być gniewnym nastolatkiem, który nie umie poradzić sobie z wewnętrznymi demonami i dlatego wyżywa się werbalnie na innych.''
    Cassandra Clare, Dary Anioła

,,Nie możesz zawsze uważać cudzego życia za ważniejsze od swojego i sądzić, że na tym polega miłość. ''
Stephen Chbosky, The Perks of Being a Wallflower

W głowie Ginny słowa Blaisa odbijały się niczym irytujące echo.
Echo, które nie dawało myśleć o niczym innym, robić nic innego niż zastanawiać się czemu stało się tak, a nie inaczej. Czemu z nią zerwał, wyrzucił, jak znoszoną rękawiczkę.
Przez parę pozostałych godzin lekcyjnych wstrzymywała się od płaczu zranionej nastolatki. Mimo, że tyle przeżyła, dokonała, wciąż przecież nią była.
Nie czuła się psychicznie dorosła.

Nie chciała być.
Pragnęła wylać fontannę łez, zjeść kilogram czekolady, zużyć parę paczek chusteczek i otrzymać pocieszenie ze strony zatroskanej przyjaciółki, która tak się przejmie jej stanem, że sama poczuje się, jakby ktoś ją zranił.
Może była egoistką, ale czy nie każdy tak się czasem zachowuje?
Należy pamiętać, że ludzie to tylko ludzie- mają wady, popełniają błędy..
Może Zabini właśnie się pomylił?
Może do niej wróci?
Tysiące pytań, na które nie mogła znaleźć odpowiedzi zawracało jej głowę przez calutki dzień.
W końcu na skraju rozpaczy, a także niepohamowanego gniewu skierowanego w stronę bruneta, dotarła do swojego dormitorium w Wieży Gryfonów. Rzuciła się na łóżko, chowając twarz w jedną z poduszek.
Niestety czuła się tak pusto, że nie potrafiła łkać.
Nie posiadała nic z czekoladą.
I przede wszystkim- nie było przy niej Hermiony.
Wtedy przyszła jej do głowy myśl, która spowodowała okropne wyrzuty sumienia.
Czy ona sama, Ginny Weasley, zawsze była przy starszej gryfonce, gdy tamta tego potrzebowała?
*
Dzień Hermiony mijał bardzo spokojnie, ale dłużył się niemiłosiernie. Odczuwała, że z Ginny jest coś nie tak. Była małomówna i chyba nie miała humoru. Kiedy spytała się jej co się wydarzyło, ona powiedziała, że nie ma pojęcia co brązowowłosa ma na myśli i powróciła do robienia zadania, od którego została oderwana.
Dlatego zaprzestała dalszych prób wyciągnięcia od niej jakichkolwiek informacji.
Niestety harmonie i monotonność, które odczuwała panna Granger, zostały bezpowrotnie zakłócone przez pewnego arystokratycznego blondyna. Szatynka szła korytarzem, zmierzając do biblioteki, gdzie z dala od hałasu i zamętu mogłaby odrobić zadaną pracę domową i powtórzyć trochę materiału do egzaminów. Nagle zza rogu wyszedł Malfoy, który nie zdążył zatrzymać się lub jej po prostu wyminąć i wpadł prosto na dziewczynę, przewracając ją na zimną podłogę i przygważdżając swoim ciałem.. Poczuła ból spowodowany uderzeniem oraz ciężar Dracona.
Nie mogła oddychać przez tego pacana! Niestety zaraz potem do jej nozdrzy dopłynął zapach typowo męskich perfum (z pewnością nietanich) i zdała sobie sprawę, że właściwie to nieprawda.
-Mogłabyś patrzeć, jak łazisz...- zaczął podnosząc się z ziemi i otrzepując swoją szatę.
- Ach, tak?- powiedziała trochę zbyt impulsywnie.-To ty nie potrafisz się rozejrzeć wokół siebie.
- Panna Wiem-to- Wszystko oczywiście zawsze ma rację, więc co ma do gadania taki biedny człowiek, jak ja?
Podniosła się do pozycji stojącej i znalazła się stanowczo za blisko blondyna. Zauważyła jego pokpiwający uśmieszek i walnęła go w pierś.
-Nic, Malfoy. Tym razem to ja wyznaczam reguły. Ty miałeś swój czas przez 6 lat, kiedy to mi dokuczałeś.- odpowiedziała mu i miała już zamiar odejść, ale usłyszała:
- Już cię za to przepraszałem. Wy kobiety, jesteście pamiętliwe.
-Wreszcie się czegoś nauczyłeś.- rzekła, kręcąc głową i śmiejąc się, ale wtedy do jej głowy wdarło się wspomnienie z poprzedniego dnia. Chichot ucichł,a atmosfera stała się bardziej napięta. Powiedział, jej że nie mogą okazywać sobie uczuć po tym co wydarzyło się w Hogsmeade. Nie mogą rozmawiać. A co właśnie robili?
Gdzie jego postanowienia i słowa, które mimo wszystko sprawiły jej ból?
To wszystko pójdzie w nie pamięć, a jak jej się coś stanie to nagle sobie przypomni, że miał trzymać się od niej z daleka?
Oczywiście wolałaby, by ich kontakty nie zostały zerwane, ale czy czegoś nie ustalili?
Chciał, żeby stało się coś złego?
Nawet jeśli nikt ich nie obserwował, Draco z każdą sekundą sprawiał, że się bardziej do niego przywiązywała, a wiedział, że żaden happy end na nich nie czeka, W ogóle czemu taką wagę przywiązywała do jego obecności?
Ten chłopak dokuczał jej, wyzywał ją, parę razy się pocałowali...I co z tego?
Co takiego było w nim wyjątkowego?
- Myślałam, że od tej pory będziemy się unikać. Nie mów mi, że tak cię pociąga moje towarzystwo.- powiedziała, jak najmniej emocjonalnie, obracając niezręczną sytuacje w żart.- Żegnam.
Opuściła go i szybkim krokiem zaczęła iść w stronę, w którą zmierzała zanim się z nim zderzyła.
-To trudne.- usłyszała głos blondyna.
Nie wiedziała czy chciał by dotarło do niej to co mówił, ale tak się stało.
Odwróciła się, biorąc głęboki wdech i chowając wszystkie emocje za maską opanowania.
-Nie bądź dziecinny, Draco.
*
Malfoy wrócił do swojego dormitorium lekko zasmucony obrotem rozmowy z Hermioną.
Ale to było to czego chciał.
Tak było lepiej, prawda?
A może...
Może po prostu tak było prościej? Bez ryzyka narażenia się Pansy i Daphne, przywiązania i złamanego serca.
Zaplątany w swoje myśli nie zauważył obecności swojego przyjaciela w pomieszczeniu.
- Minął jeden dzień i już mam tego dość. Stary, to jest chore.- powiedział Zabini swoim donośnym głosem.- Może ja nie chcę być odpowiedzialny? Zawsze starałem się taki być, teraz nie chcę...
-A co ja mogę ci na to poradzić? Chodzi o ich bezpieczeństwo, do cholery Blaise!- krzyknął, próbując bardziej przekonać siebie niż jego.
Ciemnoskóry chłopak wstał z łóżka i podszedł w stronę blondyna.
-Nie uważasz, że może one nie chcą tej naszej troski tylko stare kontakty?
Draco zamknął na chwile oczy, starając się zebrać myśli w jakiś względny porządek.
-Nie obchodzi mnie czego one pragną, słyszysz? Ważne jest to co jest właściwe.- powiedział powoli i spokojnie, ale wcale nie czuł się pewny siebie.
Słowa bruneta sprawiły, że gniew zapanował nad opanowaniem:
-Za właściwe niedawno uważałeś też tępienie szlam...
W jednej sekundzie Blaise stał przed Draconem, a w drugiej znalazł się pod ścianą. Malfoy przytknął go do niej, trzymając za koszulę. Brunet zdziwiony nie zareagował. Wpatrywał się w chłopaka sowimi ciemnymi oczami i zastanawiał się jak te parę słów mogło go aż tak zranić. Na jego twarzy widocznie była wypisana agresja.
-Rób sobie co chcesz, ale potem nie szukaj u mnie rady czy pocieszenia, gdy wasze życie nie będzie już takie bajeczne przez te wredne suki.- wysyczał i puścił przyjaciela.
Blondyn odwrócił się, by nie musieć widzieć tego co za chwilę nastąpi.
Ale usłyszał głośny trzask drzwi.
I wciąż zadawał sobie pytanie, jak mógł tak zachowywać się w stosunku do niego skoro sam miał te same wątpliwości. I sam rozmawiał z Granger. Mimo, że wpadli na siebie przez przypadek. Może chodziło o to, że został odrzucony i nie chciał być w tym uczuciu sam?
Czuł się parszywie.
Oficjalnie mógł siebie nazwać hipokrytą.
*
Ginny po całym popołudniu spędzonym na użalaniu się nad swoim tragicznym losem zrobiła się niesamowicie głodna, dlatego po doprowadzeniu się do dobrego stanu zaczęła kierować się ku Wielkiej Sali. Mijały ją grupki uczniów, śpieszących na kolacje.
Ona szła sama.
Hermiona przez cały dzień nie pokazała się w dormitorium. Wsiąkła, a ona była pozostawiona sama sobie. Zastanawiało ją, jednak co mogło być powodem zniknięcia na tak długo jej przyjaciółki?
Nagle poczuła, jak czyjeś silne ręce oplatają się wokół jej talii. Odwróciła głowę i ujrzała Blaisa.
Co powinna była zrobić? Wtulić się w niego czy raczej dać mu w twarz za to, że ją zranił, a teraz jak gdyby nigdy nic obejmuje ją na środku korytarza.
-Nie zapomniałeś, że już ze sobą nie chodzimy, Blaise?- spytała, zanim poczuła, że jest do tego nie zdolna w jego obecności.
-Przepraszam byłem tak głupi.- wyszeptał do jej ucha, a ją przeszedł przyjemny dreszcz.- Wiem o pogróżkach.
Ginny na początku nie zrozumiała o czym mówi, ale gdy wszystko poskładało się w jedną perfekcyjną całość odetchnęła. Z jej oczu popłynęła pojedyncza łza, która powstała ze strachu i ulgi równocześnie i szybko otarła policzek. Niemal wskoczyła w jego ramiona.
On przytulił ją, jak najmocniej tylko potrafił.
Jak mógł uważać, że robi jej przysługę, oddalając się od niej.
Dobrze, że tak prędko się opamiętał.
Niestety doskonale wiedział co na ten temat powie Draco...
*
Brązowowłosa dziewczyna siedziała na eleganckim fotelu i sączyła bursztynowy płyn ze szklanki.
Wpatrywała się w widok za oknem.
Kiedy ona i Ron zaczęli się spotykać złożyli się na mieszkanie w centrum Londynu. Wcale nie musieli, bo Weasley po wojnie, kiedy stał się aurorem zyskał bardzo dużo pieniędzy. Nie chciała, jednak wyjść na lecącą na jego forsę idiotkę. Naprawdę jej na nim zależało.
Nie wiedziała kiedy zaczęła czuć do niego coś więcej.
Vanessa codziennie przychodziła do pracy, patrzyła jak Ronald męczy się nad jakimiś papierzyskami, jak wychodzi i wraca z różnych tajnych wypraw...
Był zabawny, rozśmieszał ją, ale też często irytował. Był dość prostym człowiekiem, ale ona sama była dość skomplikowana co stanowczo jej wystarczało. Pewnego razu mężczyzna miał świetny humor. Zostawiła na jego biurku papiery, a on sięgnął po nie spotykając jej rękę. Uroczo się zaczerwienił. Jak na takiego dużego mężczyznę było to trochę nieporadne i śmieszne, ale też w jakiś sposób słodkie. Przez chwilę wyglądał na małego, zawstydzonego dzieciaka, a nie na sławnego, bogatego człowieka. Nigdy nie przypuszczała, że spodoba jej się ktoś taki. Nie spodziewała się, że jej serce skradnie rudzielec z licznym rodzeństwem.
Ale tak właśnie się stało.
Zaczęli się całować, nawet nie pamiętała, które z nich zaczęło.
Myślała, że po tym Weasley ją oleje i nigdy nie wróci do tematu.
On, jednak wiele razy zabierał ją na randki.
Aż w końcu się oświadczył.
Obiło jej się o uszy, że wcześniej chodził z tą Hermioną Granger.
Miała nadzieję, że zerwał z nią i jej nie oszukuje.
Wiedziała, że dziewczyna ma się pojawić na zbliżającym się powoli ślubie.
Bała się, że jej obecność może wiele namieszać i zepsuć.
Przejechała ustami po brzegu szklanki, intensywnie myśląc. Wtedy do mieszkania wszedł Ron i zaczął pośpiesznie zdejmować płaszcz i zaśnieżone buty.
Wiedziała, że to on, ale nie odwróciła się. Jej wzrok wciąż utkwiony był w jakimś punkcie za oknem.
Ron zaszedł ją od tyłu, obejmując ramionami i składając na jej policzku delikatny pocałunek.
Niesamowite, że potrafił być takim romantykiem. Wcześniej z pewnością by go o to nie podejrzewała, a i tak ją ciągnęło do tego chłopaka.
-Znów się czymś przejmujesz?- zapytał, odwracając jej twarz ku swojej.
Jego błękitne tęczówki spotkały się z ciemnymi oczami dziewczyny i jakby czytając sobie w myślach doskoczyli do siebie i już mieli zacząć się całować, gdy zderzyli się nosami. Oboje zachichotali. Już miała wstać i zrobić coś do jedzenia, gdy tamten ujął jej podbródek i wpił się w jej usta.
Słońce powoli zachodziło za oknem, rzucając na nich bajeczną poświatę, kryjąc ich pod swoją pomarańczową kołdrą i przygotowując na noc chociaż ciemną dla nich świetlistą, pełną szczęścia i nadziei, że kolejny dzień będzie równie wspaniały.
Tylko dlatego, że mieli siebie.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wracam z kolejnym rozdziałem tym razem trochę wcześniej :) Mam nadzieję, że nie przesłodziłam, chociaż wydaję mi się przez to co dzieje się aktualnie z Hermioną i Draco nie jest tak różowo.
Baaardzo dziękuję za komentarze wszystkim, którzy je zostawiają na tym blogu :)) Jesteście wspaniali i dzięki wam na mojej twarzy gości uśmiech. Cieszę się, jak komuś podoba się moja twórczość.
Mam nadzieję, że rozdział nie wyszedł źle. Czujcie się wolni do wyrażania swojej opinii w postaci komentarzy.    

niedziela, 19 stycznia 2014

Rozdział XXVI- Czas rozstań

,, Pamiętaj o tym, że człowiek się zmienia, jednak jego przeszłość nigdy.''
Becca Fitzpatrick

,,Na zawsze ponosisz odpowiedzialność za to co oswoiłeś.''
Antoine de Saint-Exupery

Hermiona długo nie mogła zasnąć po wspólnym patrolu korytarzy z Draconem. W jej głowie w kółko odtwarzało się wspomnienie chłopaka, który tuląc ją do siebie zerwał z nią wszelkie kontakty.
Wiedziała, że to co zrobił było słuszne. Nie pragnął jej narażać, ona go także. Ich bliższa znajomość od początku była skazana na niepowodzenie. Wiedziała o tym. Dlaczego więc wciąż czuła, jak po jej ciele rozlewa się ciepło na myśl o pocałunkach z blondynem? Czemu wciąż gdzieś w jej sercu tlił się promyczek nadziei? Że skoro tyle przeszli, tyle przeszkód na swojej drodze pokonali, mogą zrobić to i teraz. Razem.
Pokręciła głową, starając się odgonić te beztroskie myśli.
Ich przypadek był beznadziejny. Normalni ludzie są słabi w pojedynkę, a oni najbardziej podatni na zranienie, narażeni na niebezpieczeństwo byli kiedy znajdowali się obok siebie.
Wiadomo było, że Pansy najbardziej zależało na tym by Hermiona nie zbliżała się do Dracona, ale dziewczyna nie była przekonana, że po prostu odpuści Ginny. Najmłodsza latorośl Weasleyów zaszła Parkinson głęboko za skórę. Brunetka nie była z tych osób, które litowały się, wybaczały.
Nim zdążyła się zorientować po jej policzku popłynęła pojedyncza łza, która momentalnie zmoczyła jej poduszkę i sprawiła, że szatynka oprzytomniała.
Pośpiesznym ruchem wytarła policzek i spróbowała przybrać stanowczy wyraz twarzy.
Nie miała zamiaru dawać Parkinson satysfakcji.
Nie załamie się.
*
Draco wstał wcześnie rano, poszedł na posiłek, spędził większość czasu na boisku ale psychicznie znajdował się zupełnie gdzie indziej. W jego głowie wciąż majaczył obraz brązowowłosej gryfonki.
Pragnął być przy niej. Nie potrafił samemu sobie wytłumaczyć czemu był taki słaby.
Ona miała w sobie coś co było mu potrzebne do życia. Do wybaczenia samemu sobie i zaczęcia wszystkiego od nowa. Czy na nowej drodze życia najlepiej nie jest najpierw naprawić zło, które się wyrządziło? Od tego najdrobniejszego po najcięższe grzechy?
Wiedział, jednak, że dla niej najlepszym wyjściem było zerwanie między nimi wszelkich kontaktów.
Tylko w ten sposób mógł zapewnić jej stosunkowe bezpieczeństwo.
Za każdym razem kiedy patrzył na Blaisa zdawał sobie sprawę, że będzie musiał z nim odbyć rozmowę.
Która może mu się ani trochę nie spodobać. Draco wiedział, jak bardzo jego przyjacielowi zależy na Ginny. Wiedział, że to co mu powie wywoła obawę i zaprzeczenie. To wcale nie tak miało się skończyć.
Widząc szczęśliwą parę postanowił dać im jeszcze jeden dzień radości, nadziei.
Ostatni dzień zanim zrujnuje wszystko o czym marzyli.
*
Rudowłosa dziewczyna siedziała na parapecie na niemal opustoszałym korytarzu. Zdawała sobie sprawę, że oczy jej chłopaka były w niej utkwione, jak w najcenniejszym skarbie.
Jego spojrzenie wyrażało więcej niż tysiąc słów.
W jego ciemnych tęczówkach widziała miłość, tęsknotę, wiarę, troskę i pożądanie.
Uśmiechnęła się szeroko do niego. Na jej twarz opadł rudy kosmyk włosów, który on momentalnie odgarnął. Zatrzymał dłoń na jej policzku trochę dłużej niż to było konieczne. Zadrżała.
Kiedy opuścił dłoń poczuła rozczarowanie.
Chyba zauważył ten błysk w jej oczach, bo przysunął się bliżej i zaczął składać na jej szyi pocałunki. Zachichotała i przymknęła oczy, w które raziło ją zachodzące słońce.
Jej ręka spotkała jego. Dziewczyna powoli wstała i zmusiła go by zrobił to samo.
-Nie możemy tak po prostu obściskiwać się na korytarzu.- wysapała, przypominając sobie, że ma coś takiego jak mózg, oprócz serca, które teraz tłukło z zawrotną szybkością.
-Nikogo tu nie ma.-odparł chłopak, , śmiejąc się z jej obaw,
Dziewczyna uderzyła go niczym mała dziewczynka i zaczęła iść tyłem, kusząco oddalając się od bruneta. Poszedł za nią, jak za piękną syreną. Wcale nie musiała śpiewać, by był gotowy się dla niej utopić. Tonął w zalewających go falach uczucia do Ginevry.
Nie musiała nic robić, a on skoczył by za nią w płomienie, takiego samego koloru co jej długie włosy. Nie widział świata poza nią. Była tylko ona. Jego dziewczyna, która z każdym krokiem oddalała się od niego.
Podążał za nią, jakby być znużony amortensją. Obsesyjnie zauroczony wszystkim co się z nią wiązało.
Dogonił Ginny i oparł jej drobne ciało o najbliższe drzwi.
Po serii pocałunków otworzyły się, a oni wpadli do pustej klasy.
Nie panowali nad sobą. Nie myśleli o tym, że ich związek kiedyś mógł pozostać tylko słodko-gorzkim wspomnieniem, które będzie ich dręczyć podczas bezsennych nocy.
Nie zważali na różnicę dzielący ich rodziny.
Ich domy w Hogwarcie.
Ich osobowości.
Czuli się wolni od tych wszystkich problemów otaczających ich ze wszystkich stron.
Jej dłoń wsunęła się pod jego bluzkę. Czuł, że to była jedyna dziewczyna, która potrafiła wzbudzić w nim to najważniejsze uczucie. Inne, odmienne. Miłość.
*
Draco nie mógł nigdzie znaleźć Blaisa. Zniknął na całe popołudnie i wieczór. Kiedy nadeszła noc i myślał, że wreszcie uda mu się zamienić parę zdań z przyjacielem, on nie wrócił do dormitorium. Zniechęcony położył się spać, wypijając przed tym Eliksir Spokojnego Snu, by móc uwolnić się od natrętnych myśli i koszmarów. Od jakiegoś czasu jego podświadomość wysyłała mu sygnału, że ogarnia go strach. Strach o osoby, które stały się dla niego bliskie. Strach o własną przyszłość.
Obudził się, przecierając oczy rozejrzał się po dormitorium. Jego przyjaciel był już gotowy do lekcji, wiązał starannie srebrno-zielony krawat. Rzucił prawie niewidoczny uśmiech w stronę Dracona.
-Blaise, musimy pogadać.- wypalił Draco, zanim zdążył się rozmyślić.
-Śmiało.- odpowiedział natychmiast jego przyjaciel, nie wiele się zastanawiając o co może chodzić Malfoyowi.
Blondyn wziął głęboki wdech i przez chwilę zawiesił wzrok na chłopaku.
Czy na pewno powinien to zrobić? Powiedzieć mu prawdę?
Tak chyba powinno być najlepiej, prawda?
- Pansy i Daphne szantażowały Granger i Ginny. Jednym z powodów ich nagłego zainteresowania gryfonkami jesteśmy MY.
Ciemnoskóry chłopak nagle posmutniał. Po chwili na jego twarzy pojawił się wyraźny grymas spowodowany gniewem.
-Rozprawię się z nimi...- zaczął Zabini, ale Draco przerwał mu jednym ruchem ręki.
-To tylko wszystko pogorszy. Blaise? Chyba rozumiesz do czego zmierzam?- spytał arystokrata, podnosząc do góry jedną brew.
Dziwił się, że potrafił panować nad swoimi emocjami, bo w środku, głęboko pod maską obojętności, jego uczucia szalały. Psuły go psychicznie.
A to, że ich nie okazywał, było dla niego jeszcze gorsze.
Czy znów stawał się tym samym człowiekiem co był?
Bez emocji, bez uwidaczniania strachu czy bólu?
Nie, tym razem działał w ten sposób, bo pragnął czyjegoś dobra?
Czy dawniej pomyślałby o kimś innym oprócz własnej osoby?
Blaise pokręcił stanowczo głową, słysząc co mówi Malfoy.
W jego oczach, jednak dostrzegł zrozumienie.
I potworne rozczarowanie. Niestety życie nie było różowe- oboje już dawno o tym się przekonali.
-Nie wiem czy potrafię to zrobić. To mnie zniszczy...- zaczął tłumaczyć Zabini trochę niepewnym głosem.
Blondyn wzniósł oczu ku górze, jakby modlił się o siłę.
-Ale może ją ocalić.
Nie dostał odpowiedzi ze strony Blaisa.
Chłopak założył na siebie szatę i opuścił pokój, trzaskając drzwiami.
Ten dźwięk odbił się echem po pomieszczeniu, jakby symbolizując, że kolejna ścieżka ku szczęśliwemu życiu została zabarykadowana.
                                                                                 *
Ginny nie potrafiła skupić się na lekcjach wciąż uciekając myślami do poprzedniego wieczoru spędzonego wraz z Blaisem. Na jej twarzy bezwiednie pojawiał się delikatny uśmiech, a wszyscy patrzyli na nią, jak na wariatkę.
Może nią była?
Jej dobry humor zaczął się ulatniać, gdy zdała sobie sprawę, że Blaise ją unika.
Jakiś głosik w jej głowie podpowiadał jej, że może chłopak tylko ją wykorzystał i nic dla niego nie znaczy?Westchnęła, nie potrafiąc odgonić podobnych myśli.
Szła korytarzem, spoglądając na zakochane pary, które do złudzenia przypominały jej ją samą i jej chłopaka. Twarz zupełnie niepodobnej do niej brunetki zamieniła się nagle w jej,a jej partner zaczął przypominać jej o Blaisie.
Gdzie on mógł być?
Nagle zauważyła go pośród tłumu uczniów. Szedł sam zapewne w stronę lochów.
Zaszła bruneta od tyłu, co sprawiło, że chłopak wystraszył się nie na żarty.
Roześmiała się, widząc reakcje Zabiniego.
-Przepraszam cię, Ginny. Śpieszy mi się.
Zabolał ją jego ton. Szorstki, znudzony, zimny...
Zamrugała zdziwiona.
Czumu on zachowuję się w ten sposób, po tym co wyprawiali wczoraj?
Kochał ją, czyż nie?
- Aż tak, żeby nie zamienić ze mną ani jednego słowa?- spytała cicho.
-Na prawdę nie mam dla ciebie czasu. Najlepiej będzie jeśli w ogóle zapomnisz o tym, że ze sobą chodziliśmy. To najlepsze wyjście z obecnej sytuacji.
Poczuła gulę w gardle i łzy napływające jej do oczu. Nie zrozumiała, jego zachowania.
Co takiego skłoniło go do zerwania z nią?
Chłopak już chciał odejść, ale ona złapała go za rękaw i przyciągnęła do siebie.
-Nie odchodź.- wymamrotała, wtulając głowę w jego tors.- Nie teraz.
Podniosła na niego wzrok i przez chwilę zdawało jej się, że widzi w jego oczach chwilę zwątpienia, zastanowienia. Poczuła, że całuję ją w kącik ust.
Przymknęła powieki, ciesząc się jego bliskością.
Nagle puścił ją i bez słowa odszedł. Po jej ciele przeszedł dreszcz, a jej serce przeszył lód.
Co się właściwie stało? 
 Zadawała sobie to pytanie, stojąc na środku korytarza, nie zdolna do ruszenia się z miejsca.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jej, nareszcie udało mi się napisać ten rozdział. Mam nadzieję, że spodobał wam się i docenicie to, że pisałam go po nocy, byleby się wyrobić z nim.
Byłabym wdzięczna za każdy pozostawiony komentarz.
Staram się nadrobić zaległości na blogach, na które zostałam zaproszona, więc jeżeli wciąż u kogoś z was nie skomentowałam jakiegoś rozdziału- przepraszam.

sobota, 11 stycznia 2014

Rozdział XXV- Zdrajczyni

Fragment z pairingiem Lunaville lub Nuna ( jak zwał tak zwał)
dedykuję Veronice Avedian,

*
,,Obiecaj mi, że zawsze będziesz pamiętał o tym, że jesteś bardziej odważny niż w to wierzysz,
silniejszy niż ci się wydaję i bardziej mądry niż myślisz.''
Alan Aleksandre Milne ( Kubuś Puchatek :))

Nadeszła sobota. Ginny pospałaby sobie pewnie trochę dłużej, gdyby nie to, że Hermiona stała nad nią i potrząsała jej ramieniem, by wstała. Rudowłosa jęknęła i zakryła głowę poduszką, którą Panna Granger jej po chwili wyrwała i brutalnie wyciągnęła przyjaciółkę z łóżka, stawiając na nogi.
Ruda trochę się chwiała, nie do końca przebudzona, ale stała.
Kiedy najmłodszej latorośli Weasleyów w końcu udało się otworzyć wciąż zamknięte powieki, spiorunowała wzrokiem Hermionę i sięgnęła po poduszkę, która leżała teraz na pościeli i rzuciła nią z całej siły w starszą Gryfonkę. Potem wyszła do łazienki, głośno trzaskając drzwiami.
Zastanawiające było to skąd miała siłę na wykonanie tych czynności skoro była taka zmęczona?
Granger cicho się roześmiała.
Pamiętała, że po śniadaniu ma iść do Hogsmeade razem z Draconem, Daphne i Blaisem.
Jak to powiedzieć Ginny? Miała nadzieję, że się nie obrazi za to, że ją zostawia.
Minęło parę minut i w dormitorium ponownie pojawiła się jej przyjaciółka- już ubrana i umalowana, czesała pośpiesznie skołtunione rude włosy.
-Po co mnie tak wcześnie obudziłaś?- zapytała, przeglądając się w swoim własnym lusterku.- Zjadłabym w Hogsmeade. Blaise zaprosił mnie na drugie śniadanie do jednej z kawiarenek.
Hermiona zdziwiła się, myślała, że Zabini miał iść z nią, Malfoyem i Greengrass. Najwidoczniej zaszła zmiana planów. Zrobiło jej się trochę przykro, mimo że miała z kim iść do Hogsmeade, że jej przyjaciółka nawet nie spytała się jej czy nie chciałaby wybrać się razem z nią.
Oczywiście randka była stawiana przez Ginny na pierwszym miejscu.
-Chodź.- powiedziała Granger, ignorując swoje własne myśli i uczucia.
Wyszła z pomieszczenia, nie spoglądając za siebie.
*
Słońce było prawie niewidoczne, zakryte szarymi chmurami pokrywającymi niebo.
Śnieg zdążył stopnieć, ale mimo to było dość chłodno.
Główną ulicą Hogsmeade szedł gryfon, a obok niego blondwłosa Krukonka.
Rozchichotane dzieciaki i hałaśliwi nastolatkowie mijali ich, nie zaszczycając spojrzeniem.
Dla Nevilla nie był to problem. Nie znosił znajdować się w centrum uwagi, a chciał by nikt nie przeszkadzał mu w spędzeniu czasu z Luną. Spojrzał się na nią i ujrzał lekki uśmiech na jej delikatnie zarysowanej twarzy. Spod czapki, przypominającej do złudzenia staromodny beret, jasne włosy opadały falami na ramiona, na które zarzuciła płaszcz. Nie ubierała się już tak ekscentrycznie, chociaż cały czas uwielbiała artystyczne eksperymenty. Z pewnością nie szła za modą. Przed ich oczami pojawiło się drzewo, które Nevillowi od razu przypomniało o jednym z jego ulubionych wspomnień. Z dnia, w którym leżał obok dziewczyny, w której skrycie się kocha i czuł się, jakby świat wokół nich się zatrzymał.
Jakby byli jedynymi ludźmi w Hogsmeade. 
Jedynymi osobami na całej planecie.
Szkoda tylko, że nie miał odwagi powiedzieć jej co tak naprawdę dla niego znaczy...
Zanim zdążył zmienić zdanie złapał jej dłoń, która idealnie wpasowała się w jego. Uśmiechnął się nieznacznie i pociągnął ją w stronę drzewa.
-Neville!- krzyknęła Krukonka, gdy zmusił ją by zaczęła biec, ale po chwili zaczęła chichotać, co sprawiło, że chłopakowi zaczęła przypominać dobrą wróżkę z opowiadań dla dzieci.- Gdzie ty mnie tak ciągniesz?
Nagle dziewczyna potknęła się o wystający konar i upadła na ziemię, ciągnąc za sobą bruneta. Neville oparty łokciami o trawę, znajdował się milimetry od leżącej Krukonki.
Wiedziony instynktem i powoli narastającą niecierpliwością i zrezygnowaniem desperacko wpił się w usta zaskoczonej dziewczyny. Myślał, że będzie może na niego wrzeszczeć, przestraszy się go, ale ku jego zdziwieniu dziewczyna, po tym jak minął szok, zaczęła odwzajemniać pocałunek, sprawiając, że stał się delikatniejszy.
Przeturlali się w swoich objęciach, śmiejąc się, jak wariaci.
Umysł Nevilla płatał mu figle, podsuwając mu tak żywe wspomnienia jesiennego popołudnie pod tym drzewem, że niemal widział i czuł mnóstwo liści pod swoim ciałem.
Czuł nikłe promienie słońca muskające jego twarz, chociaż ono było teraz schowane za chmurami. Czuł przenikające go ciepło, chociaż wiał lodowaty wiatr.
I co było najdziwniejsze, w jego ramionach naprawdę znajdowała się ona.
Luna Lovegood.
-Kocham cię.- wyszeptała, blisko jego ucha, tym swoim trochę zagubionym tonem.
-Ja ciebie też- powiedział, podnosząc się na klęczki, jak najmocniej przyciskając do siebie drobną krukonkę i wyciskając całusa na jej czole.
*
Draco czekał na Hermionę pod drzwiami wyjściowymi szkoły i gdy tylko opuściła mury zamku, wyskoczył zza rogu i złapał ją za rękaw płaszcza. Przestraszona Gryfonka aż podskoczyła na widok blondyna,ale gdy udało jej się trochę uspokoić, przypomniała sobie, że Zabini idzie razem z Ginny. Zanim zdążyła się zapytać dlaczego chłopak tak łatwo wymigał się od wspólnego wyjścia i gdzie podziewa się Greengrass, Draco odezwał się jakby czytając w jej myślach.:
-Blaise nie chciał z nami iść, a Daphne będzie czekać na nas już w Hogsmeade w Trzech Miotłach.
Kiedy w końcu dotarli do pobliskiej wioski, tłum uczniów zaczął się brutalnie przepychać, zostawiając ich w tyle. Powolnym krokiem, pogrążeni w całkowitej ciszy, skierowali się do pubu.
Ślizgon otworzył drzwi i weszli do zatłoczonego, głośnego pomieszczenia. Jedynym plusem było to, że w środku było o wiele cieplej niż na dworze.
Nagle uwagę obojgu przyciągnęła blondynka, machająca do nich ręką. Daphne zajęła dla nich stolik i siedziała przy nim z trzema kuflami piwa kremowego. Hermiona uśmiechnęła się, zadowolona, że dziewczyna pomyślała także o nich, a nie tylko o czubku swojego nosa.
-Cześć.- przywitała się szatynka,a Ślizgonka świadomie lub nieświadomie przybrała tajemniczy wyraz twarzy.
Blondyn przymrużył oczy nad czymś myśląc, ale po chwili opadł na krzesło obok Hermiony. Oczywiście od razu zaczęły się pytania o pocałunek pary prefektów naczelnych, o którym huczała cała szkoła. Panna Granger zaczęła paplać coś na temat tego, że to nigdy wcześniej się nie zdarzyło, ale przestała, gdy zauważyła wyraz twarzy Dracona. Jego wzrok był lekko nieobecny, na pewno nie słyszał tego o czym mówiły dziewczyny. Patrzył w stronę wyjścia. Może już pragnął uciec przed wnikliwym wywiadem blondynki?
Kiedy jednak skierowała swoje spojrzenia w tą samą stronę, zdała sobie sprawę, na kogo patrzył Malfoy. Do pubu weszła ciemnowłosa dziewczyna średniego wzrostu, z wrednym uśmieszkiem wymalowanym na twarzy, która do złudzenia przypominała pysk mopsa.
I zmierzała prosto w ich stronę.
Po plecach Hermony przeszedł lekki dreszcz. Starała się nie patrzeć na nią, nie utrzymywać kontaktu wzrokowego...Może wcale nie szła do nich?
Pansy niestety dotarła do ich stolika i usiadła obok Daphne. Gryfonka myślała, że Greengrass będzie zdenerwowana zachowaniem Parkinson, ale ta wydawała się zadowolona, a wręcz dumna.
-Jeśli naprawdę uważaliście mnie za przyjaciółkę, oboje jesteście głupsi niż podejrzewałam.- powiedziała blondynka, zanosząc się śmiechem pełnym nieskrywanej kpiny.
Stalowoszara barwa oczu Dracona stała się jeszcze bardziej chłodna, a na jego twarzy pojawiła się maska opanowania. Upił łyka piwa, z hukiem odstawiając szklankę na stół.
Wtedy odezwała się Pansy, która oparła się o mebel i pochyliła nad nami.
- Poprosiłam Daphne o pomoc w mojej zemście. Zrobiła wszystko o co ją prosiłam za solidną zapłatą.- powiedziała rozbawiona.
Hermiona poczuła, jak trybiki w jej mózgu zaczynają dostawać ADHD.
A więc Daphne okazała się zdrajczynią? Wydawała się taka miła...
No właśnie! Była za pozytywnie nastawiona do niej, szlamy, popierającej Harry'ego Pottera.
Czemu wcześniej nie wydawało jej się dziwne, że dziewczyna, która nigdy nie kręciła się ani wokół niej, ani wokół Malfoya, tak nagle zainteresowała się życiem prywatnym ich obojga?
-To twoja sprawka te pogróżki.- powiedziała powoli szatynka, kierując swoje słowa do blondynki.
-Brawo. Szybko jarzysz.- odpowiedziała, bezczelnie puszczając jej oczko.
Tą dziewczynę bawiła ta cała sytuacja! No tak, przecież zrobiła to dla kasy, której i tak miała na umór. Może czerpała satysfakcje z tego wszystkiego?
-Dlaczego?- spytała Gryfonka.
Daphne przewróciła oczami.
-Ktoś musiał przytrzeć ci nosa. Zawsze byłaś taka odważna i powszechnie uwielbiana! A jak twoi przyjaciele nie wrócili do Hogwartu, postanowiłaś zrobić się sławna przez przyjaźń z Draco i Blaisem. Nie mogę uwierzyć, że taka szlama jak ty jest zdolna tak mącić w głowach silnym mężczyznom.
A więc to tak! Dziewczyna była o nią zazdrosna. Tak samo, jak Pansy tylko tamtej chodziło także o odegranie się za zrobienie z niej pośmiewiska. Po co oni się w to pakowali?
Hermiona chciała wstać, uciec stamtąd, ale nie wiedziała czy wtedy Ślizgonki nie zareagują bardzo gwałtownie i jej czegoś nie zrobią. Ale przecież znajdowali się w miejscu publicznym!
Nieświadomie przypomniała sobie, jak w piątej klasie zbierała z Harry'm i Ronem podpisy przyszłych członków Gwardii Dumbledora i popełniła błąd, organizując spotkanie we Wrzeszczącej Chacie. W zatłoczonym pubie nikt nie zwróciłby uwagi na to co mówią i robią. Podobnie mogło być teraz. Nikt nawet nie zauważył, że Parkinson z nimi rozmawia i nie zareaguję jeśli coś im się przydarzy.
Poczuła kluchę w gardle.
Znów to przeklęte uczucie. Strach.
-Nie wiedziałem Pansy, że aż tak jesteś zdesperowana, by zwrócić na siebie moją uwagę.- powiedział opanowany Draco, wyrywając Hermionę z zamyślenia.
-Pożałujesz, że ją wybrałeś, gdy zamienię jej życie w istną katorgę. Będzie cierpieć, a ty będziesz zmuszony patrzeć na to bezczynnie. Płacić za swoje błędy.
- Największym błędem jaki popełniłem było zamienienie z tobą chociażby jednego słowa.
Wstał i zanim Parkinson i Greengrass zdążyły zareagować podniósł z jednej strony stolik i kufle piwa spadły na ich kolana. Płyn wylał się, co dało Malofoyowi i Granger chwilę na to by wyjść z Trzech Mioteł. Spojrzenia wszystkim były skierowane w ich stronę, ale nikt w żaden sposób nie zareagował.
Ślizgonki po chwili zaczęły ich gonić, z niedopiętymi kurtkami i wściekłymi wyrazami twarzy. Draco złapał Hermionę za rękę i oboje zaczęli biec, jakby od tego zależało ich życie. Skręcili w jakąś tylną uliczkę i gdy Pansy i Daphne zrobiły to samo, Malfoy wziął jakieś kartony stojące przy sklepie i rozpakował ich zawartość. W środku był zapas peruwiańskiego proszku natychmiastowej ciemności. Hermiona nie wiedziała, że George sprzedawał swoje produkty innym sklepom. Miała ochotę niezwłocznie wyściskać tego rudzielca.
Wzięła z rąk Dracona trochę proszku i cisnęła nim przed siebie. Chłopak zrobił to samo i znów łapiąc szatynkę za rękę zaczęli uciekać.
Kiedy uznali, że byli już wystarczająco daleko, w miejscu, w którym na pewno nie będą ich szukały te wariatki, Hermiona osunęła się po ścianie, łapiąc się za głowę, która ją niesamowicie bolała.
Po chwili dołączył do niej Draco i powiedział uspokajająco.
-Nie martw się. Będzie wszystko dobrze.
W oczach Gryfonki zebrała się fontanna łez. Pomrugała, starając się jej nie wylać.
Nie było warto dla tych dwóch. Była silna. Dokonała tak wiele.
I miała nie potrafić stawić czoła tym dwóm?
Niedoczekanie.
-Wiem.-opowiedziała.
*
Draco nie poszedł na kolację. Leżał w łóżku, zastanawiając się nad tym co wydarzyło się w Hogsmeade. Nie mógł uwierzyć, że Hermiona była szantażowana, a on dowiedział się o tym dopiero dzisiaj. W zasadzie...Czemu miałaby mu o tym mówić? Na pewno zwierzyła się swojej przyjaciółce, ale nie mogły przecież naprawdę wierzyć w to, że dadzą sobie same radę.
Były odważne, inteligentne, ale potrzebowały ochrony. Blondyn przyrzekł sobie w duchu, że nic im się nie stanie przez znajomość z nim i Blaisem. Nie może.
Wtedy doszłyby kolejne wyrzuty sumienia.
Nie tylko te, które zostały po tym jakim człowiekiem był, po Bitwie, ale jeszcze żałował by lepszych kontaktów z nimi. Bo były one niebezpieczne.
Wiedział, że musi iść patrolować korytarze. Co prawda będzie wtedy przebywać z Hermioną, ale z powodu późnej pory na pewno nie spotkają nigdzie ani Pansy, ani Daphne.
Hogwart będzie właściwie opustoszały.
Kiedy minęła 22, wyszedł na korytarz i zaczął szukać dziewczyny. Po dłuższej przechadzce zauważył ją przy jednej z sal. Podszedł do niej powoli tak, żeby się nie przestraszyła.
Nie chciał napędzić jej niepotrzebnego strachu, że może to być Pansy.
-Wszystko dobrze?- spytał, nie wiedząc co powinien powiedzieć.
Hermiona westchnęła i odgarnęła kosmyk włosów, który opadł jej na twarz.
-Nie dam im sobą gardzić. Teraz, jak udało nam się im uciec, wierzę, że możemy stawić im czoło.- powiedziała, a po chwili dodała smutno.- Nie takie rzeczy się robiło.
Draco nagle zapragnął ją przytulić. Była taka silna, nie poddawała się i nie załamywała.
Chciałby być do niej podobny i nie uronić ani jednej łzy, kiedy był na szóstym roku.
Ale to może dzięki nim, zachował chociaż cząstkę człowieczeństwa...
- Draco..- zaczęła dziewczyna.- Wiedz, że to ty pojawiasz się, jak jest mi źle. I, że uważam, że jesteś dobrym człowiekiem.
Malfoy poczuł, jak ciepło rozlewa się po całym jego ciele. Czy ona zawsze wiedziała co powinna powiedzieć?
Bez słowa podszedł do niej i przygarnął ją do siebie.
Poczuł zapach jej brązowych włosów, jej umiarkowany oddech...
Może ostatni raz dane było mu to zrobić. Przytulić ją.
Teraz powinien jej po kryjomu strzec, a nie narażać.
To wszystko znowu było jego winą.
Gdyby powstrzymał Ginny i Blaisa od zemszczenia się na Parkinson, gdyby nie zbliżał się do Granger...
Sam tego chciał...
-Nie możemy.- powiedział, a po jego tonie było słychać, jak bardzo jest mu ciężko.- Trzymaj się.
Trzymaj się- powtórzył sobie w myślach te słowa, oddalając się od Gryfonki.
Nawet nie potrafił wymyślić nic bardziej uczuciowego, mądrego...Ona z pewnością by to zrobiła.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przyznam się szczerze, że dużo mniej zapału mam do tego opowiadania niż do tego Scorose. Kiedy pisze tamto, to to wydaję mi się takie bez sensu, niepoukładane. Jednak dopóki mam dla kogo to pisać, będę to robić. Dopóki was nie zanudzę xD
Mam nadzieję, że chociaż trochę was zaskoczyłam i zaciekawiłam.
Wyrażenie szczerej opinii, trochę dłuższej niż jedno słowo- bardzo mile widziane :)
Dziękuję wszystkim, którzy komentują :))

wtorek, 7 stycznia 2014

Miniaturka Draco/Astoria

Miniaturka Drastoria
Ciemnowłosa, zgrabna dziewczyna siedziała na białym nowoczesnym fotelu w przestronnym mieszkaniu i patrzyła się na widok, który rozciągał się za wielkim oknem. Jasne telewizory z głupowatymi reklamami i światła palące się w licznych miejskich wieżowcach raziły ją po oczach.
Nowy Jork.
To tam Astoria Greengrass uciekła po skończeniu szkoły. Chciała zobaczyć, jak wygląda życie z dala od czarodziejskiego świata, z dala od Wielkiej Brytanii. Nigdy nie była specjalnie utalentowaną czarownicą i rodzice krzyczeli na nią za każdą pomyłkę. Pod tą presją wcale nie czuła się zmotywowana do działania, a raczej osaczona z każdej strony. Czuła, że musi zmienić coś w swoim życiu, że to co miała na wyciągnięcie ręki nie było tym czego skrycie pragnęła.
Wystarczająco wiele nasłuchała się strasznych historii podczas Bitwy, kiedy rodzice, ukryli ją z dala od Hogwartu, bo była według nich za młoda by walczyć. I nie chciała żyć w takim miejscu.
Nie miała za złe swoim rodzicielom, że nie dopuścili do jej udziału w wojnie.
Nigdy nie była odważnym typem, a szczerze wątpiła w to, że mogłaby ją przeżyć.
Jej starsza siostra, od razu po zdaniu egzaminów wyszła za jakiegoś przystojnego mężczyznę, arystokratę o wysokiej pozycji w Ministerstwie i zaczęła żyć według zasad rodziny.
Ona nie potrafiła. Od dwóch lat przebywała w Stanach Zjednoczonych.
Skierowała się do kuchni, gdzie na blacie stał kubek z płynną czekoladą, która zdążyła już trochę ostygnąć Nadawała się idealnie do picia. Usiadła na wysokim barowym stołku i zaczęła sączyć słodkawy napój.
Zupełnie nieświadomie wróciła myślami do ciągu wydarzeń sprzed paru miesięcy.

Był środek lata. Szukając trochę rozrywki i odpoczynku umówiła się z koleżankami ze studiów prawniczych na Coney Island.
Kiedy w końcu tam dotarła była oczarowana widokiem, który zastała.
Słońce górowało wysoko na niebie, sprawiając, że woda nabrała pięknego blasku. Ludzie wokół niej śmiali się, rozmawiali i plażowali.
Wyjęła z podręcznej torby, dotykowy telefon, którym dość szybko nauczyła się posługiwać
Tak, jak myślała po odblokowaniu komórki, zauważyła, że przyjaciółki przysłały jej smsa, że się spóźnią. Była do tego przyzwyczajona.
Jej znajome chyba nie zapoznały się ze słowem ,,punktualność''.
Zdjęła klapki i przeszła się kawałek brzegiem morza cały czas podziwiając okolicę.
Nagle jej wzrok przyciągnął jasnowłosy chłopak siedzący samotnie na ręczniku. Wyglądał dziwnie znajomo.
Po przyjrzeniu się mężczyźnie trochę dokładniej, w jej głowie zamajaczyło wspomnienie wysokiego ślizgona, o jasnych platynowych włosach i stalowych tęczówkach.
Czy to możliwe, że i ona i Draco Malfoy przeprowadzili się w to samo miejsce?
-Astrorio, przestań wymyślać- zganiła samą siebie, odwracając wzrok w inną stronę.- To skrajnie niemożliwe!
Zaczęła iść dalej, podnosząc lekko do góry swoją zwiewną suknię, by jej nie zamoczyć.
Kiedy poczuła na swoim ramieniu stanowczy uścisk, momentalnie się odwróciła i ku swojemu zaskoczeniu ujrzała przed sobą faceta, którego parę razy już widziała w Hogwarcie.
Który jako nieliczny nastolatek został śmierciożercą. Chłopaka, który skrycie podobał się jej siostrze.
Wyglądał inaczej.
Prawie białe włosy młodego Malfoya trochę ściemniały, blada cera była przeszłością. Chłopak był równo opalony i po prostu promieniał.
-Czy my się przepadkiem nie znamy?- spytał, przymrużając lekko oczy.- Przepraszam za to pytanie, ciekawość wzięła górę.
Obdarzył ją uśmiechem, przy okazji pokazując śnieżno-białe zęby.
Astoria zaczynała rozumieć co Daphne i reszta ślizgonek w nim widziały.
Ale czy to nie był ten nieprzyjemny typ? Wredny i zawzięty?
Teraz wydawał się zupełnie inny.
-Draco? Draco Malfoy?- spytała, a kiedy tamten na poły zdziwiony na poły dumny ze swojej niezawodnej pamięci pokiwał głową.- Jestem Astoria Greengrass.
Blondyn podał jej rękę i kiedy ona odwzajemniła gest uścisnął ją stanowczo, ale nie za mocno.
Moi kumple poszli po coś do picia, ale myślę, że nawet nie zauważą, jak na chwilę zniknę.- mrugnął do dziewczyny- Chodź.
Wziął ją pod rękę i zaczęli rozmowę. Opowiedziała mu, jak znalazła się w Ameryce, a on zrobił to samo. Okazało się, że po Bitwie zrozumiał, że popełnił wiele błędów. To, że dołączył do szeregów Voldemorta i wszystko czego był świadkiem dało mu do myślenia. Astoria zaczynała naprawdę mu współczuć. Jej rodzina nie należała do śmierciożerców, ale skrycie popierała tego czarodzieja. Ona sama starała się o tym nie myśleć. Niestety to nie sprawiało, że problem znikał. Kiedy została zapytana przez starsze ślizgonki co o tym sądzi, odpowiedziała, że jest za Czarnym Panem. Chyba wszyscy uczniowie Domu Węża przez poglądy rodziców mieli złe pojęcie na ten temat. Może właśnie dlatego oboje żyli teraz w świecie mugoli? Chcieli wiedzieć dlaczego ich rodziny tak ich nienawidziły. Oboje, wciąż nie mogli znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Z każdą minutą ich rozmowa stawała się ciekawsza, z każdą sekundą coraz bardziej zaczynali się rozumieć. W pewnym momencie oboje zapomnieli, że powinni odnaleźć swoich znajomych, zajęci sobą. Wspominali stare czasy, śmiejąc się z tego jakimi ludźmi byli. Wydawało im się, jakby czas się dla nich zatrzymał. Niespodziewanie obok nich przebiegł jakiś dzieciak, potknął się o wystający kamień i wylał wodę z kubełka, który dzierżył w swoich maleńkich dłoniach. Zaczął płakać. Zanim panna Greengrass zdążyła jakoś zareagować, Draco podbiegł do chłopca i zaczął go uspokajać. Na jej twarz wypłynął szeroki uśmiech, gdy usłyszała słowa arystokraty:
-Dawaj mały, wstawaj.- powiedział, łapiąc go za ręce.- Życie daje po dupie każdemu, ale to nie powód by leżeć na ziemi i czekać na zbawienie.
Dziecko się roześmiało i wtuliło w blondyna, który zdziwiony lekko poklepał go po plecach.
-Steve!- usłyszeli jakiś krzyk i zgodnie się obrócili. W ich stronę biegła kobieta w średnim wieku o burzy brązowych loków.- Niech pan zostawi moje maleństwo!
Astoria wytrzeszczyła oczy. Czy ta kobieta mówiła serio? Ona nie pilnowała swojego syna, a Malfoy, który z jakiegoś powodu pomógł mu wstać zostaje obwiniany.?
Matka wyrwała dziecko z objęć blondyna i zostawiła tą dwójkę samą. Jednak była ślizgonka nie zamierzała tak tego zostawić.
Spróbowała dogonić kobietę, ale potknęła się o własną suknię i byłaby upadła na mokry piasek, gdyby nie to, że ktoś ją złapał. Zamknęła oczy, próbując nie koncentrować się na mocnych, męskich perfumach, które mimo skwaru, wciąż ładnie pachniały.
Otworzyła powieki i odwróciwszy głowę, napotkała szare tęczówki Dracona.
- Em, dzięki.- powiedziała, odsuwając się od niego, w myślach modląc się by nie zauważył, jak jego bliskość na nią wpłynęła.
Poprawiła ramiączko ubrania, które ku jej niezadowolenie opadło. Chłopak szybko pozbierał to co wypadło z jej torby i wsadził na miejsce, gdy ona stała unieruchomiona przez szok
-Rumienisz się, złotko.- powiedział, uśmiechając się kpiarsko.
Kobieta wiedziona impulsem walnęła go w ramię, niemalże pieszczotliwie.
Blondyn jęknął i zabrał torbę Astorii, rzucając ją gdzieś na piasek. Podniósł szatynkę swoimi silnymi dłońmi i niosąc niczym pannę młodą, wrzucił prosto do morza.
Dziewczyna instynktownie zamknęła oczy i przestała słyszeć hałasy dobiegające z plaży.
Odbiła się lekko stopami od dna i wypłynęła na powierzchnie całkowicie przemoczona.
Pierwszym widokiem, jaki zastała po wynurzaniu był Draco siedzący przy brzegu z wyprostowanymi nogami, zaśmiewający się z niej.
Żwawym krokiem przemierzyła dzielącą ich odległość i po wymamrotaniu czegoś w stylu ,, Już ja ci dam popalić..'', złapała go za nogi i pomimo jego protestów, wciągnęła tego zwyrodnialca do wody. Blondyn wpadł do morza z głośnym pluskiem. Astoria zaczęła zanosić się śmiechem, ale po chwili poczuła uścisk na nadgarstku i sama siedziała po szyję w wodzie.
Znowu znajdowali się bardzo blisko siebie. Uczęszczali do tej samej szkoły. Ba! Byli w tym samym domu, a nigdy normalnie nie porozmawiali. Czasami widywała, jak jej siostra próbuje do niego zagadać, ale młodsza latorośl Greengrassów nie miała na to odwagi, a przede wszystkim ochoty.
Teraz, jednak wiele się zmieniło. Od dawna nie była na żadnej randce, a on wydawał się świetnym facetem, mimo burzliwej przeszłości. Zapominając o czekających na nich znajomych, o tym, że właściwie mało o sobie wiedzą, o tym jakie może to wywołać reakcje, przybliżyli się do siebie i złączyli usta w pocałunku.
Astorię przeszedł przyjemny dreszcz, kiedy wspominała, jak przyjemnie było stać w zimnej wodzie, całując rozgrzanego od słońca blondyna. Nie myślała, wtedy o tym co będzie potem. Zawsze żyła chwilą, nie potrafiła zastanawiać się czy coś jest dla niej dobre czy złe. I nie chciała wiedzieć, że robi błąd. Dla niej było to kolejne przeżycie, które będzie mogła miło wspominać.
Słońce zaczynało powoli zachodzić, a niebo tracić swą niebieską barwę. Dziewczyna szła opatulona w ręcznik, a Malfoy niósł jej torbę. Dotarli na parking i już myślała, że odda jej rzeczy i się zmyje, ale on niewiele mówiąc wsunął do jej dłoni karteczkę z numerem telefonu. Nie powiedział ani ,,Do widzenia'' czy ,,do szybkiego zobaczenia'', tylko odszedł od niej z lekkim uśmiechem na twarzy.
Wsiadł na motor, nie założył kasku i odjechał zostawiając samą dziewczynę, która za żadne skarby nie potrafiła wymazać z pamięci jego wizerunku.
Po tym dziwacznym spotkaniu chodziła na studia, wykonywała wszystkie codzienne czynności, jakby nic się nie wydarzyło. Ale na jej twarzy, wciąż czaił się radosny uśmiech i nadzieja, że zaczyna się coś pięknego.W końcu nie wytrzymała i zadzwoniła do niego. Zaczęli się spotykać. Oboje zdawali się świetnie siebie rozumieć i działali na siebie, jak pewnego rodzaju lek, ale i narkotyk.
W swoim towarzystwie ich wszystkie smutki gdzieś znikały, ale kiedy nie byli w pobliżu siebie wariowali, tęsknili, nie potrafili się na niczym skupić...

Do umysłu Astorii wdarło się to słodko-gorzkie wspomnienie, które zaważyło na jej życiu.
Powód dla którego siedzi sama w ten chłodny jesienny wieczór zamiast tulić do siebie ukochanego...

Draco pojawił się na ulicy przed jej domem niesamowicie punktualny. Ubrany w ciemny garnitur, dzierżący w rękach bukiet czerwonych róż zapakowanych w szmaragdowy papier.
Podeszła do niego na swoich wysokich szpilkach i pocałowała go namiętnie.
Kiedy się od niego odsunęła, zobaczyła, że były ślizgon lustruje ją od góry do dołu.
Była ubrana w ciemną sukienkę sięgającą przed kolana, a jej brązowe włosy opadały falami na opalone ramiona. Malfoy podał jej rękę i zaprowadził ją do czarnego, ekskluzywnego samochodu. Uśmiechnęła się z aprobatą i gdy ten otworzył jej drzwi, usiadła na skórzanym, białym fotelu. Okazało się, że Draco był dobrym kierowcą. Mimo ogromnego ruchu, dość sprawnie dotarł do restauracji.Wnętrze pomieszczenia ją oczarowało. Ściany były białe w czarne wzory, kręcące ósemki niczym węże. Z sufity zwisały piękne żyrandole,a podłoga była wyłożona jasnymi drewnianymi panelami. Barman zaprowadził ich do stolika przy oknie, na którym stała samotna świeca i dwa nakrycia. Idealnie.
Usiedli do stołu i zaczęli dzielić się swoimi niedawnymi przeżyciami. Kiedy dziewczyna zapytała go czy w pracy wszystko się układa, potarł brodę i unikając odpowiedzi, rzekł:
-Wiesz, trochę z tymi dokumentami mam problemów...
Złapała go za rękę i powiedziała, by wyznał jej coś więcej. Martwiła się, że może firma, w której pracuje chce go wywalić?
On, jednak milczał. Resztę kolacji zjedli w ciszy, patrząc przez okna, na przechodzących ludzi.
Po zjedzonym posiłku wyszli na dwór. Chłodnawy wietrzyk muskał ich skórę, gdy szli w stronę zaparkowanego niedaleko samochodu. W pewnym momencie Astoria zaproponowała, by wybrali się jeszcze do kina. Cały seans siedziała wtulona w blondyna i oglądała piękną komedie romantyczną. Film skończył się późną nocą. Wyszli na ulice i pogrążeni rozmową przeszli się chwile bardziej opustoszałymi uliczkami, szukając spokoju, z dala od nocnego życia. Nie zorientowali się, nawet kiedy zagalopowali się do ślepej uliczki. Chcieli zawrócić, ale nagle szatynka zauważyła przerażone spojrzenie blondyna, a chwilę potem poczuła zdotyk czegoś zimnego na szyi.
Czy to możliwe, że to był...nóż?
Dopiero w tej sytuacji dziewczyna sobie przypomniała, gdzie się znajdowali. Przy banku.
-Nie ruszaj się.- powiedział do niej rabuś.
Poczuła, jak zimny dreszcz przebiega po jej plecach. W oddali dosłyszała dźwięk syreny. Policja się zbliżała.
Przestraszony przestępca zerwał z twarzy kominiarkę i wsadził ją na głowę Dracona i wcisnął mu część pieniędzy. Schował scyzoryk do kieszeni. Zaczął uciekać w tylko sobie znanym kierunku.
Malfoy rzucił się zanim biegiem, dosięgając różdżki.
-Drętwota!- wrzasnął, a zaklęcie świsnęło obok przestępcy.
Ona patrzyła na tą scenę, nie potrafiąc w żaden sposób zareagować. Złodziej przyśpieszył i zniknął za zakrętem, a drogę arystokracie zagrodził wóz policyjny.
Draconowi w kominiarce rabusia i z workiem pieniędzy.
A problem z kamerami na pewno rozwiązał ten wstrętny zbir i nigdzie nie było dowodu, że ślizgon jest nie winny.
Śladów palców zapewne też nie zostawił, bo miał rękawiczki. Chociaż musiała przyznać, że ni była tego pewna...Widziała, jak wsadzali jej ukochanego do auta, zakładając na jego ręce kajdany.
Nie wiedziała ile dostał kary, ale z pewnością go nie uniewinnili.
Zresztą nie była pewna czy by się przyznał, że to nie on.
Och dlaczego chociaż nie wyrzucił tych brudnych pieniędzy?!
Parę razy mówił jej, że ma wyrzuty sumienia, że nie trafił do Azkabanu.
Uniknął tamtej kary, ale został zatrzymany za kradzież.
Wróciła do domu, trzymając się, jak najdalej ulicy na której pojawili się policjanci.
Zawsze tak robiła. Ratowała swoją skórę. Była ślizgonką, prawda?

Na to wspomnienie po policzku dziewczyny spłynęła pojedyncza łza. Za każdym razem, gdy sobie przypominała tamto zdarzenie i jej własną reakcję, płakała. Była wtedy w szoku, brakowało jej odwagi. Nie myślała logicznie.
Nieświadomie zaczęła się zastanawiać czy kiedykolwiek jej wybaczy? Czy cieszył się, że z nią wszystko w porządku czy miał do niej żal?
Przez okno w kuchni wleciała do pomieszczenia brązowa sówka, dzierżąca zapieczętowany list.
Droga Panno Greengrass!- poczęła czytać,czując, że może pojawiła się nadzieja:
Pan Draco Malfoy po wojnie bardzo pomógł Ministerstwu i widocznie zmienił postępowanie. Jego matka zastanawiała się co się działo i zwróciła naszą uwagę na ten nagły brak kontaktu z jej synem.
Dowiedzieliśmy się o aresztowaniu.
Moi ludzie aportowali się do celi, a on dał im wspomnienie. Pomajstrowaliśmy trochę z pamięcią tych mugoli, którzy odpowiadają za panowanie nad porządkiem w ich świecie i uwolniliśmy go. Chciałem by pani o tym wiedziała i dłużej się nie zamartwiała. Pan Malfoy od razu spytał gdzie się pani podziewa, a ja skojarzyłem fakty.
Minister Kingsley Shacklebolt

Poczuła, jak radość i ulga zaczynają ogarniać całe jej ciało, opuściła list i zasłoniła rękoma twarz. Była gorąca, a z jej oczu znów ciekły łzy. Tym razem ze szczęścia.
Do jej uszu dobiegł dźwięk dzwonka od drzwi, przedzierając się przez natłok myśli krążących w jej głowie.
Szybko otworzyła je zupełnie nie zwracając uwagi na to, że zapewne wygląda tragicznie.
Uszczypnęła się w ramię. Pomrugała.
Naprawdę tam stał.
Jej Draco.
Wolny.
W ciemnym garniturze z czerwonymi różami.
Zupełnie, jak dawniej.

Rzuciła się w jego ramiona i oboje trwali unieruchomieni w silnym uścisku i przez najbliższe parę minut nie mieli zamiaru się odzywać, odsuwać od siebie...Cieszyli się tą chwilą ze sobą.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I jest moja pierwsza w życiu miniaturka. Nie wiem, jak to wyszło. Mi osobiście ta akcja z policją wydaję się wyjątkowo naiwna, ale reszta mi się podoba. Dajcie znać co sądzicie :)
Dziękuję za nominacje do Liebster Award Sekretnej :))
Lekko inspirowałam się tą piosenką, ale na koniec wyszło, że zupełnie nie pasuje xD :

niedziela, 5 stycznia 2014

Rozdział XXIV- Uczucie, które miało nie wrócić


-Co się tak gapicie?!- warknął Malfoy do tłumu, który zebrał się wokół niego i Hermiony.- Ktoś z was może ma ochotę stracić parę punktów?
Zdziwieni, a także bardzo zszokowani obserwatorzy, dopiero po dłuższej chwili zrozumieli o czym mówi blondyn i zaczęli się powoli rozchodzić, wytykając ich palcami lub rzucając jakieś nieprzyzwoite uwagi.
Szatynka, która wciąż znajdowała się w silnych ramionach Dracona, poczuła, jak waga tego co zrobiła spada na nią nieoczekiwanie. 
Czemu robi takie rzeczy? Dlaczego całuję się ze swoim byłym wrogiem na środku korytarza? Właściwie to nie powinna się na to zgadzać gdziekolwiek się znajdowali, prawda?
Odepchnęła się rękoma od torsu ślizgona, a tamten lekko poluzował uścisk.
Chciała stamtąd uciec, zamknąć się w swoim dormitorium, zakopać pod grubą pierzyną i rozmyślać nad tym co ona wyrabia ze swoim życiem. Niestety to było niemożliwe, bo ani Ginny ani Blaise nie poszli na lekcję tylko tarasowali jej przejście. Od razu porwali pod rękę dwójkę prefektów i zasypali ich tysiącem pytań, na które żadne z nich nie miało ochoty odpowiadać. Jakby chociaż, któreś z nich znało na nie chociaż jedną sensowną odpowiedz!
Chociaż ani Draco ani Hermiona z całą pewnością do tego by się nie przyznali, to od jakiegoś czasu, kiedy znajdowali się niedaleko siebie czuli się, jakby oddziaływał na nich jakiś niewidzialny magnes. W końcu byli w podobnych sytuacjach, oboje samotni, nieradzący sobie do końca z tym co było kiedyś i co jest teraz. Ale przecież zamek był pełen uczniów,z którymi mogliby się spotykać lub chociażby zaprzyjaźnić.
O co, więc właściwie chodziło? Może o to, że znali się tyle lat i trochę nieświadomie wiedzieli o swoich sytuacjach życiowych trochę więcej niż by tego pragnęli?
-Nie no, kochani. Narobiliście większy hałas niż ja z tym rudym osobnikiem.- powiedział Blaise, zerkając ciepło na swoją dziewczynę.
Starsza gryfonka spojrzała się na swoją przyjaciółkę. Wyglądała inaczej niż reszta gapiów. Zdawało się, że to co ujrzała ją usatysfakcjonowało.Może, jednak gdzieś głęboko w jej podśmiadomości czaił się, jednak znak zapytania? 
-Wykluczone- pomyślała Hermiona.- Teraz będą nas traktować, jak parę.
 Granger zaczęła po raz pierwszy bardzo się cieszyć, że ani Potter, ani brat Ginevry nie wrócili do szkoły.
Jakby oni to zobaczyli...
- Merlinie, nie!- wymknęło się szatynce. 
Cała trójka spojrzała się na nią pytająco, a ona tylko machnęła ręką.
-Muszę iść na lekcję. Z drogi!- zakomunikowała, przepychając się między znajomymi.Wtedy między dwójką ślizgonów i Ginny zaszła jakaś telepatyczna rozmowa i zgodnie rzucili się w stronę uciekającej kujonki. Zanim zdążyła choćby odskoczyć, Blaise podniósł ją, łapiąc pod pachami. Draco złapał nogi, którymi wierzgała tak, że prawie kopnęła go w twarz, a Ginny zaczęła ją łaskotać, co było chyba największa torturą.
-Już dobra, dobra! O co wam chodzi!?- krzyknęła tak, że nie zdziwiłaby się, gdyby z jednej z sal wyszedł jakiś nauczyciel.
-Nigdzie nie pójdziesz! Jak się wytłumaczymy z tego spóźnienia? Wszyscy nakablują, że to przez was się spóźnili!- zaprotestował Zabini, kiedy Hermiona już stała obiema nogami na podłodze.
-To co niby proponujesz? Będziemy mieć kolejną nieobecność, nieee...- tłumaczyła mu gorączkowo Hermiona, ale nikt jej nie słuchał. Zresztą, jak zawsze.
-Myślałam, że ci przeszło.-podsumowała młodsza latorośl Weasleyów, mierząc ją wzrokiem.
Zakochana para chyba wreszcie zrozumiała, że od Pani Prefekt nic nie wyciągnie, bo całą uwagę skupiła na arystokracie. Kiedy nie patrzyli szatynka rzuciła się biegiem w stronę drzwi, za którymi znajdowała się sala zaklęć i prędko je otworzyła.
Niech oni opuszczają kolejną lekcję, ale ona NIE MOŻE. Zatrzasnęła je, zamknęła oczy, by pozbierać myśli i po głębokim wdechu odwróciła się w stronę klasy. Spojrzenia każdego ucznia, natychmiast przeniosły się z Profesora Flitcwicka na nią. Usłyszała ciche śmiechy. Wlepiła wzrok w ziemię i przemaszerowała na swoje miejsce.
-Mogę wiedzieć, Panno Granger, co jest pani powodem spóźnienia? Doprawdy nie rozumiem czemu, aż tyle osób nie potrafiło trafić tu na czas...- zwrócił się do niej nauczyciel, zapalczywie kręcąc głową.
Szatynka delikatnie się zarumieniła. Odkąd pamiętała była przykładną uczennicą, a teraz?
Nie to, że sama sprawiła, że huczy o niej cały Hogwart, to jeszcze nie ma logicznego wytłumaczenia, dlaczego nie stawiła się na zaklęciach punktualnie.
-Przynajmniej przyszłam-pomyślała, ale wtedy zupełnie nieoczekiwanie drzwi znowu się otworzyły, wpuszczając do pomieszczenia odrobinę światła. Do środka dostojnym krokiem weszli po kolei Zabini, Ginny i Draco. Hermiona coraz bardziej miała ochotę zapaść się pod ziemię.
Załamany profesor głośno jęknął i opadł na stare, drewniane krzesło postawione za jego biurkiem.
-Proszę, może macie ochotę poprowadzić lekcję?- zapytał, a jego twarz przybrała kolor dorodnego pomidora.
Nagle ze swojego miejsca wstała niezawodna panna Parkinson i zaoferowała, że pomoże nauczycielowi. Mężczyzna obdarzył ją uśmiechem i pokazał, które zadanie ma rozpisać na tablicy.
Trójka znajomych Hermiony, usiadła po cichu, zajmując wolne miejsca obok. Cieszyła się, że chociaż się nie odzywają.
Do uszu szatynki dobiegł okropny dźwięk, wywołany przez zetknięcie się kredy z tablicą i szybko zapragnęła, żeby jednak panował wokół niej nieznośny gwar. Od razu skierowała swój wzrok w stronę ślizgonki, która jakby wyczuwając na sobie jej wzrok, odwróciła się i obdarzyła ją wrednym uśmieszkiem.
Po plecach gryfonki przeszedł lekki dreszcz. W co ona się wpakowała?
Nigdy wcześniej nie spodziewała się, że będzie się bała tej dziewczyny, ale po tych pogróżkach, które do niej dotarły...Nie czuła się bezpieczna. Ani trochę. Nawet siedząc w tak dużej sali, czuła obawę co ona może jej zrobić. Ta była śmieszna w porównaniu z tą, która towarzyszyła jej podczas Bitwy...
Tylko, że to miał być koniec. Koniec życia w strachu i niepewności. Pamiętała te wszystkie slogany, tytuły w gazetach, kiedy Voldemort został pokonany.
,,Nadchodzą czasy pokoju i nadziei''
,, To my sami pokonaliśmy strach''
Ale okazało się, że to uczucie wciąż jej towarzyszyło. Strach.
Nie wiedziała co ma zrobić. Nie miała żadnych dowodów, że to właśnie Pansy ją zastrasza.
Hermiona była, jednak najmądrzejsza czarownicą od czasów samej Ravenclaw, mało prawdopodobne by się myliła.
Poza tym Parkinson, wcale nie była taka głupia i wiedziała, że bąblówki krwawe należały do Ginny...Domyślała się także, że raczej nie podobało się jej to, że obie zadawały się ze ślizgonami.
Może starczyłoby się od nich odczepić?Tylko, że wtedy zostałaby sama jak palec...A tego chyba nikt nie pragnął.
Może przynajmniej nikogo by nie narażała...
Zdała sobie sprawę, że właściwie nie zapytała się swojej przyjaciółki co jej zrobiła ta wariatka...
Może powinna była to zrobić? Po co, czy gdyby się tego dowiedziała coś by się zmieniło?
Nie wiedziała co było dla niej ważniejsze.
Bezpieczeństwo czy przyjaźń?
Bała się po raz kolejny podejmować taki wybór. 
Dlaczego cały czas była do tego zmuszana?
*
Hermiona jakoś dotrwała do końca lekcji, mimo rozpowiadanej o niej plotki, która niestety była po części prawdom. Podczas zaledwie paru godzin ludzie zdołali utworzyć tyle wersji tej historii, że już sama nie wiedziała, która z nich była tą prawdziwą. Kiedy zmierzała do swojego dormitorium w wieży gryfonów, niespodziewanie usłyszała, że woła ją damski głos. Odwróciła się, a jej oczom ukazała się blondynka w szatach z domieszką szmaragdu, takich jakie nosili uczniowie Domu Węża. Od razu ją rozpoznała.
-Cześć, Daphne.-przywitała się brązowowłosa.
Ślizgonka podeszła do niej bliżej i położyła jej dłoń na ramieniu.
-Niezłe przedstawienie. To z Draconem.- powiedziała, cicho chichocząc.
Hermionie od razu przyszło do głowy, że to dziwne by tak miła osoba miała tak mało przyjaciół, czuła się samotna. Nieśiwadomie polubiła tą dziewczynę i mimo że tylko przypomniała jej o czymś o czym pragnęła zapomnieć, odpowiedziała jej spokojnie:
-Założę się, że znasz tą historię lepiej ode mnie. Cała szkoła papla głupoty.
Dziewczyna machnęła ręką lekceważąco i odrzekła:
-Pogadają i przestaną. Tylko Pansy chodzi taka wkurzona. Uważaj na nią, serio.
Zanim Hermiona zdążyła się o coś więcej zapytać dziewczyna zaczęła się powoli oddalać, pozostawiając za sobą cichy stukot swoich butów o podłogę.
Kiedy prawie doszła do rogu korytarza, niespodziewanie się odwróciła:
-Bym zapomniała- powiedziała pośpiesznie.- Jutro idziesz z nami do Hogsmeade. Ty i Malfoy, może opowiecie nam coś ciekawego.
Puściła oczko gryfonce i zniknęła z jej punktu widzenia.
*
Ciemnoskóry chłopak trzymał za rękę, zgrabną rudowłosą dziewczynę i prowadził ją przez błonia, w tylko sobie znanym kierunku. Dawno się ściemniło i niedługo zaczynała się cisza nocna.
Gdyby przez przypadek trochę dłużej się zagadali i któryś z profesorów przyłapałby ich poza zamkiem o takiej porze, z pewnością nie zastanawiałby się nawet, tylko dał im szlaban.
Kiedy Ginny zaczynała powoli czuć ból w ręce spytała:
-Gdzie ty mnie ciągniesz, baranie?
-Zobaczysz- odpowiedział krótko, zasapany brunet.
W końcu zatrzymali się. Dziewczyna spojrzała się zdziwiona, patrząc na krajobraz przed nią. Nie było w nim nic specjalnego. Nie rozumiała zupełnie o co chodzi chłopakowi. Takie same bezlistne drzewa, jak bliżej zamku, śniegu tyle co kot napłakał...Kiedy Blaise zauważył jej nierozumiejące spojrzenie, uśmiechnął się chytrze i delikatnie obrócił ją w kierunku zamku. Z tego miejsca idealnie było widać cały Hogwart, w którym jasno oświetlone korytarze kontrastowały z ciemnościami za resztą okien. Czubki wież były tak wysoko, że nawet z tej odległości trzeba było bardzo wytężyć wzrok, by je dostrzec. 
Krajobraz, jak z bajki. Z historii, którą żyli na co dzień. Piękno, które otaczało ich przez cały czas. A oni go nie zauważali.
-Szkoda będzie stąd wyjeżdżać- powiedział brunet, niesamowicie blisko jej ucha.
Zachwycona dziewczyna pokiwała stanowczo głową.
Poczuła, że robi jej się chłodno. Wtuliła się w chłopaka, szukając przy nim ciepła, schronienia. W jej głowie znów rozegrało się zdarzenie sprzed sylwestra. Mogła udawać tą twardą, odważną, ale ona też bała się, że może wszystko stracić.
Nie potrafiła sobie wyobrazić, że chłopak miałby ją opuścić, ale z drugiej strony wolałaby dać mu odejść niż wplątywać go w swoje kłopoty. Kiedyś dziwiła się czemu Harry nie chciał dać sobie pomóc w szukaniu horkruksów. Teraz rozumiała. Właśnie dlatego, że bardziej dbał o nią niż o siebie. Zapiekły ją oczy. Zamknęła je, starając się powstrzymać łzy, które napłynęły do nich zupełnie nieproszone.
-Dlaczego tak późno zaczęliśmy rozmawiać?- spytała powoli, a ślizgon objął ją jeszcze mocniej.
-Nie wiem. Wyobraziłabyś sobie wtedy siostrę Rona Weasleya, przyjaciółkę Pottera, jako dziewczynę, któregoś z arystokratycznych ślizgonów? Czas nas zmienił. Sytuacja jest inna.- zaczął wyliczać, a na twarz rudowłosej wypłynął uśmiech.- Mamy więcej wolności. I co najważniejsze...mniej Pottera.
Dziewczyna lekko wyswobodziła się z objęć Blaisa i delikatnie uderzyła go w pierś. Tamten obdarzył ją śmiechem, za który z pewnością wiele dziewczyn oddałoby wszystko co miało. Z pewnością sprzedałyby swoją przyjaciółkę. A ona miała go przy sobie, mimo że nic nie zrobiła...Nie zważając, że powinni iść do zamku jednocześnie podnieśli głowy i zbliżyli swoje usta do siebie. Oboje zatracali się w uczuciu, które towarzyszyło temu pocałunkowi, jakby miało zaraz zniknąć, ale nie przyjmując też, że kiedyś mogłoby przestać istnieć...
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Szczerze, nie wiem co myślę o tym rozdziale. Sami ocenicie, jak mi wyszedł. Pisząc go przyszedł mi pewien pomysł do głowy, więc chyba jednak mogę uznać, że myśl aby ślęczeć nad tym dzisiaj była sensowna.
Każdy komentarz bardzo się dla mnie liczy, więc jeśli tylko możecie, zostawcie krótką ocenę.