poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Podsumowanie

Oficjalnie zakończyłam przygodę z tym blogiem, stwierdziwszy że miejsce do jakiego ta opowieść zaprowadziła Draco i Hermione jest dla nich czymś odpowiednim i wystarczającym. Nie powiem, że kiedyś nie planowałam, by to wszystko skończyło się źle. Tylko wtedy nie mogłabym przekazać wam tego co przekazałam. A po zastanowieniu, nie byłabym w stanie całkowicie przekreślić nadziei, w którą sama wierzę.

Wiem, że Malfoy w moim opowiadaniu łatwo się poddawał i nie radził sobie z kłopotami jak ,,mężczyzna''. Właśnie takiego chciałam go stworzyć, bo nie wydaję mi się, żeby jego przeżycia podczas wojny i poglądy, które wpajał mu ojciec przez całe dzieciństwo nie zostawiły na nim ogromnego, niszczącego piętna.
Ale Draco jak każdy człowiek, tym czego naprawdę potrzebuje jest ciepło i właśnie to dała mu Hermiona, która też czuła się zagubiona pośród wszystkiego co się zmieniło w jej życiu.
Myślę, że dużą rolę odegrała w tym ficku Luna, która zarówno w książce J.K.Rowling jak i w moim opowiadaniu rozumie ludzi i jest bardzo wrażliwą osobą, pełną wiary i optymizmu. Ktoś taki mógłby stopić lód wokół serca niejednego ponurego osobnika :)).

Cieszę się, że we wrześniu podjęłam decyzję zaprzestania zaśmiecania szuflady i tracenia pomysłów. Gdyby nie to mój styl by się nie poprawił, nie zainteresowałabym się aż tak literaturą (zawsze uwielbiałam czytać książki, ale teraz inaczej patrzę na pisanie) i przede wszystkim nie udowodniłabym sobie, że mogę coś doprowadzić do końca.

Wiem, że ta opowieść ma całą masę minusów, błędów, ale nie będę ich już poprawiać. Wszystkie cenne rady postaram się przyjąć sobie do serca i się nimi kierować. Ale nie mogę też zostać w miejscu. Dlatego chciałabym się skupić na drugim blogu(http://scorose-our-senior-year.blogspot.com/ ).

Jestem winna mnóstwo podziękowań:

Manea Divinie ( dawniej DiaMent) za cierpliwe czytanie moich wypocin, dawanie niesamowicie przydatnych rad, szczerą krytykę (czasami też pochwały :p) i przede wszystkim poświęcony temu opowiadaniu czas. Wiem, że mogłaś go poświęcić na lepsze historie. Bardzo, bardzo ci dziękuję za wszystko co dla mnie zrobiłaś.

Veronice Avedian za równie przydatne rady, za entuzjazm i długie komentarze. Dziękuję za to, że dawałaś mi motywację do dalszego pisania i czekałaś na kolejne rozdziały. ( P.S. Zamierzam przeczytać prolog twojego opowiadania i wierzę, że wrócisz do blogowania i zwalisz mnie z nóg!)

Mildredred za to, że komentowałaś każdą notkę mimo że nie miałaś ich do nadrobienia tak mało, za dedykowane mi rozdziały na twoim blogu i za szybko pojawiające się nowe komentarze u mnie.

C.C.Clouds za zareklamowanie mojego bloga na swoim (tak wciąż pamiętam!).

Switchowi jeszcze raz za zrobienie w niemal ekspresowym tempie bardzo potrzebnego mi szablonu. Jest naprawdę bardzo dobry :)).

Każdemu kto wytrwał do końca z tą opowieścią ( Aqua Senshi, Gisia, Alice) i reszcie, która zostawiła choć jeden komentarz na tym blogu lub dodała go do obserwowanych, wywołując na mojej twarzy uśmiech.

Mam nadzieję, że chociaż część z was będzie czytać moje drugie opowiadanie. Bardzo bym się cieszyła, gdybym zdobyła więcej czytelników. To dla mnie bardzo ważne, ale chyba każdy kto pisze; jest tego świadomy.


Jeszcze raz dziękuję wam za wszystko. Nie wiem czy bez was, miałabym w sobie taką wytrwałość.

czwartek, 24 kwietnia 2014

Epilog


Około trzech miesięcy później:

-Wdech i wydech, Hermiono- myślała dziewczyna o burzy kasztanowych włosów, stawiająca ostatnie kroki po znajomej ziemi, otoczonej tak dobrze znanymi jej murami. Żegnająca się z tym co było jej bliskie, niegdyś stanowiące jej codzienność. Z tym co nachalnie próbowało wyżłobić się głęboko w jej pamięci, ale nie chciało zatrzymać dla niej czasu.
Hermiona przechadzała się po Hogwarcie, jej drugim domu, do którego zawsze kochała wracać po wakacjach, wiedząc, że tym razem już ta bajka się nie powtórzy. Skupiając swój wzrok na rzeczach, korytarzach czy pomieszczeniach, które zawsze były dla niej na wyciągnięcie ręki, tak namacalne, że nie wystarczająco docenione. Wiedziała, że kończy pewien epizod w swoim życiu i zaczyna nowy wraz z mężczyzną, którego kocha, ale nie mogła pozbyć się uczucia smutku i rodzącej się tęsknoty na myśl, że rano już tu jej nie będzie, a wszystko czemu się przygląda z czasem zblednie w jej pamięci i będzie jedynie promykiem gdzieś w jej umyśle, który będzie rozpalał się jaśniej podczas zimowych wieczorów przy kominku. Myślała o swoim dzieciństwie z Harrym i Ronem, którzy nauczyli się być szczęśliwi bez niej. I ku swojemu zdziwieniu, nie wiadomo kiedy, ona nauczyła się tego samego. Wiedziała, że będzie tęsknić za wszystkim co wydarzyło się w tym zamku, za wszystkimi chwilami spędzonymi tu; nie tylko w ciągu siedmiu lat, ale i ostatniego roku. Wszystkimi najdrobniejszymi pogaduszkami z Ginny, za częstymi spotkaniami we czwórkę, z nią i Blaisem oraz Draconem. Za tą nutką niepewności, gdy znajdowała się w pobliżu tych dwóch uczniów Domu Węża. Teraz, gdy zna już ich tak dobrze, nigdy nie dane jej będzie doświadczyć tego uczucia po raz drugi...
Zastanawiała się nad tym jak mogła tak obawiać się Owutemów, jak mogły tak trząść się jej ręce zanim poznała treść zadań. I jak potem mogła jeszcze zastanawiać się jak wiele błędów popełniła.
Nawet nie spodziewała się, że pójdzie jej tak dobrze, że tylko w jednym zadaniu coś pomiesza właśnie przez paraliżujący ją z początku strach, który zabrał jej lecący szybko czas.
Gdy egzaminy coraz bardziej oddalały się w niepamięć, już nie była pewna nawet co miała źle.

Rumor dochodzący z pobliskiej sali, w której odbywały się zazwyczaj zajęcia z zaklęć wyrwał ją z zamyślenia, przypominając o czymś co omal nie zginęło w huraganie myśli, krążących w jej głowie.
Weszła do klasy z promiennym uśmiechem, skrywającym targające nią uczucia.
-Wraz z końcem roku projekt między domami również zmierza do swojego finału. A to oznacza, że my, wasi nauczyciele wysłuchamy tego co przygotowaliście i dopiero po tym oddamy wam świadectwa ukończenia szkoły, tak jak poinformowaliśmy was niedawno podczas kolacji w Wielkiej Sali. Pierwsi mieli być Gryfoni i Ślizgoni....- mówiła Mcgonagall, która instynktownie przerwała swoją wypowiedz i skierowała swoje spojrzenie ku nowo przybyłej Prefekt Naczelnej.
-Dzień dobry. Przepraszam za spóźnienie. Już jestem- powiedziała Hermiona grzecznym tonem, stając w miejscu gdzie niegdyś Flitcwick pokazywał im jak machać różdżką przy Wingardium Leviosa i kierując swój wzrok na zasiadających w pierwszym rzędzie ławek profesorów i Dyrektorkę, a także na zajmujących dalsze miejsca Gryfonów i Ślizgonów oraz mniejszą liczbę Krukonów i Puchonów, których większa część najwidoczniej postanowiła odpuścić sobie oglądanie cudzych występów i przyjść trochę później.
Mcgonagall skinęła głową i pozwoliła jej mówić.
Panna Granger po przedstawieniu się wszystkim, tak jakby istniała taka potrzeba, jakby nigdy nie stała się sławna i jakby nikt nigdy nie plotkował o jej cieplejszych kontaktach z Draconem, zaczęła opowiadać:
-Dawno temu, ponad tysiąc lat wstecz czworo najpotężniejszych czarodziei tamtych czasów postanowiło założyć szkołę mającą kształcić dzieci o magicznych zdolnościach- jej głos wypełniał pomieszczenie jakby to cały chór naraz głosił znajomą baśń, która żyła w sercach wszystkich znajdujących się w klasie ludzi- Byli to Godryk Gryffindor, Salazar Slytherin, Rowena Ravenclaw i Helga Hufflepuff. Wszyscy zgadzali się, że chcą przekazać swoją wiedzę kolejnym pokoleniom. Ale z czasem zaczęli się ze sobą kłócić. Slytherin nie chciał uczyć dzieci nieczystej krwi. Wdał się w spór z Gryffindorem i został przegoniony z zamku...
Wracając pamięcią do legendy, którą tak naprawdę znała perfekcyjnie po przeczytaniu parę razy Historii Hogwartu, czuła jakby na chwilę wróciła do bycia małą dziewczynką, tonącą pod stosem książek, tak łatwo mogącą zatopić się w tłumie. Jakby w ograniczonym czasie przeżywała od nowa przygodę jaką stało się jej życie w dniu przybycia do tej szkoły.
Widziała w swojej głowie wyraźne wizje: otrzymanie listu, pierwszą wizytę na Pokątnej czy pierwsze przekroczenie progu Wielkiej Sali i przydzielenie przez Tiarę do Gryffindoru, do miejsca dla ludzi odważnych i mężnych, takich jak założyciel domu.
Zdała sobie sprawę jak wiele osób przed nią musiało mieć podobny charakter co ona, stąpać tymi samymi ścieżkami i może czuć się bardzo podobnie do niej, stojącej na środku i opowiadającej o czasach, które zapoczątkowały ten cud. Gdyby ta historia się nie wydarzyła nie nastąpiłoby po niej wiele innych. Nie powstałby niewiarygodny łańcuch zdarzeń.
I w chwili gdy sobie to uświadomiła, poczuła wewnętrzny spokój. Wiedziała, że ona musi już stąd odejść, przejść do dorosłego życia, by inni mogli doświadczyć tego kawałka nieba, tego ciepła, które rozpływało się po jej całym ciele, gdy czuła, że jest częścią tego zamku, a zamek zawsze będzie częścią jej.
Zanim się obejrzała doszła do końca opowieści nad którą pracowała ze swoją grupą, właściwie nie za wiele się udzielającą. Większość zrobiła naprawdę mało, Draco odszedł ze szkoły bez jej ukończenia, a Pansy i Daphne unikały Gryfonki jak ognia i obu stronom w ten sposób chyba było łatwiej. Hermiona nie była z tych osób, które na silę szukają sprawiedliwości, ani tych które bez mrugnięcia okiem mogłyby namieszać w cudzym życiu.
Przypomnienie sobie tej historii było dla niej czymś w rodzaju daru, którego nikt nie mógł jej odebrać.
Usłyszała klaskanie, którego głośność utrzymywali głównie jej koledzy z Gryffindoru i zeszła ze sceny, usilnie próbując nie uronić łzy, wytrzymać bez spazmatycznego szlochu.
Kiedy Granger usiadła Blaise i Ginny wyszli z ławek. Zabini odchrząknął i zaczął mówić o tym, że ich dwójka jest najlepszym przykładem tego iż kłótnie między domami są bzdurą i że nie należy ślepo powtarzać błędów przodków, ani żadnych ich czynów, bo każdy człowiek jest indywidualny i musi mieć własne zdanie na każdy temat, samemu wybierać kogo kocha, kogo lubi i co uważa za słuszne o ile nie łamie prawa. Widząc to Hermiona naprawdę uwierzyła, że w ludziach drzemie dobro, które są w stanie z siebie wykrzesać. I była taka dumna z własnej postawy, że nie była do niego uprzedzona, że zareagowała kiedyś tak a nie inaczej, że w wyniku poczuła się jeszcze bardziej wzruszona. Potem wsłuchiwała się w pewny głos Ginny, tłumaczącej, że nie trzeba wszystkich lubić i rozumieć, ale nie trzeba też z nimi walczyć jeżeli z tej walki niczego się nie uzyska oprócz przemijającej dumy. I że status krwi i pochodzenie nie powinny mieć nic wspólnego z uczuciami jakie żywimy względem innych osób, bo to nie tworzy tego co siedzi w środku w ludziach, chyba, że pozwolimy temu zwyciężyć nad głosem serca i reszty ludzkich zachowań.
Hermiona nie mogła się powstrzymać i gdy wracali na miejsca wzięła ich w objęcia. Starała się pogodzić z tym, że niedługo mogą się rzadziej widywać, ale taka opcja wciąż wydawała jej się niedopuszczalna i nierealna.
Przedstawienie było punktem, który dodał całej sytuacji trochę komizmu. Okazało się, że Neville zaczął interesować się teatrem i świetnie się bawił w roli Gryffindora wyganiającego z zamku Slytherina, którego grał jakiś nieporadny Ślizgon, wybrany do tej roli chyba siłą. Longbottom nareszcie miał okazję by być tym, który stawia się dla dobra innych, rzucając dość śmiesznymi, uprzyzwoiconymi obelgami w stronę uciekającego w podskokach Ślizgona. Milicenta Bulstrode wcieliła się w Helgę, a Parvati w Rowene. Dziwnie było patrzyć na te dwie różne dziewczyny chodzące ze sobą pod rękę, ale kto wie jak los mógłby się potoczyć, gdyby nie wiele czynników, które na nie działały.
Opuściła salę w objęciach Blaisa i Ginny, ze świadectwem w ręku, żartując na temat kostiumów aktorów i zgorzkniałych min nauczycieli, ukrywając, że nawet za tym będzie tęsknić.
Te ostatnie chwile były dla niej tak samo wyjątkowe jak każdy inny dzień spędzony w Hogwarcie, dzierżącym jakąś większą siłę, potężniejszą niż najczarniejsza magia i najpotężniejsze zaklęcia jakie można znaleźć w najstarszych księgach.

Wraz ze swoją rudą przyjaciółką wróciły do dormitorium, uprzednio mówiąc brunetowi, że jeszcze się zobaczą. Z niemałym sentymentem zaczęły opróżniać szafki przy łóżkach i pakować wszystkie porozkładane po całym pokoju rzeczy do starego kufra. Przy sprzątaniu Hermiona wpadła na list, który przywołał całą masę różnych uczuć. Spojrzała się na szczelnie zapieczętowaną kopertę, korespondencję Dracona z Narcyzą. Poderwała się na nogi, nie wahając się ani chwilę gdzie powinna teraz pójść. Odprowadzona zdziwionym wzrokiem Ginevry i jej ciekawskimi pytaniami, wypadła z sypialni do Pokoju Wspólnego, z Pokoju Wspólnego na korytarz, a korytarze zaprowadziły ją do sowiarni gdzie Draco po raz pierwszy ją pocałował, i mimo że nie był to odruch spowodowany niedozgonną miłością czy namiętnością, był dowodem tego, że jego uczucia też da się zranić i nie jest tylko robotem do mieszania z błotem innych. Już wtedy pokazał, że w rzeczywistości jest wrażliwym mężczyzną, starającym się wyplątać z tego w co został wplątany. Niestety wtedy brakowało mu siły i wiary, którą ona miała nadzieję, że wreszcie mu dała. Z resztą on zrobił to samo dla niej, choć kiedyś mógł być przekonany, że nie jest do tego zdolny,
Podeszła do ściany z nieoszklonymi oknami, chcąc poczuć jak wiosenny wietrzyk przynosi ze sobą nową nadzieję i pozwala zapomnieć o starych sporach, dając nowe życie, zabierając stare wraz z jego pozytywami i negatywami. Ale ten niepozorny wietrzyk nie mógł być aż tak okrutny, by zostawić ją z niczym.
Oparła ręce o ramę jednego z kwadratowych otworów w murze i spojrzała się na list, który dzierżyła w rękach. Zabrany, ale nigdy nie odczytany.
To trwało sekundę.
Tak jak decyzja porzucenia magicznego świata i zamieszkania po szkole w mugolskiej części Londynu nie pozostawiała jej innego wyboru w jej mniemaniu. Zanim zdążyła pomyśleć o czym innym niż o powracającym uśmiechu na twarz jej ukochanego, po długotrwałej zimie, po trudach ostatnich lat, przerwała list i patrzyła jak jego strzępy unoszą się na wietrze, oddalając się od Hogwartu, oddalając się z pola widzenia, niszcząc dowody. Po chwili już nie mogła ich dostrzec, a jedynym co widziała był roztaczający się krajobraz świata budzącego się do życia i blask słońca, tak silny, że musiała zmrużyć oczy

Reszta dnia minęła w zawrotnym tempie, nie pozwalając uczniom na zatracenie się w tym słodko-gorzkim uczuciu towarzyszącym końcu roku. Słońce powoli chowało się za horyzontem, gdy wszyscy uczniowie kierowali się na uroczystą ostatnią kolację. Hermiona idąca u boku Weasleyówny ostatni raz spoglądała na rozgwieżdżone sklepienie, bo rano wiedziała, że zobaczy na nim jedynie jasne niebo i zasłaniające je częściowo obłoki. Stoły jak zwykle były przepełnione pysznym jedzeniem, które pannie Granger zawsze szkoda było spożywać przez to, że przygotowywały je skrzaty. Ale tym razem, gdy była to ostatnia okazja, nie zamierzała mieć już takich skrupułów. Wiedziała, że te małe uparte stworzonka nie będą miały nic przeciwko.
Kiedy zasiadła przy stole obok swojej przyjaciółki z trudem powstrzymała się od poszukiwania wzrokiem Ronalda denerwującego się, że nie może niczego zjeść zanim nie zostaną przyznane puchary. Uśmiechnęła się na tą myśl, była na to wystarczająco silna.
Mcgonnagal po raz pierwszy pełniła funkcję, którą tyle lat sprawował Dumbledore i to też było bardzo trudną rzeczą do stwierdzenia dla Hermiony, ale mimo to ten fakt jeszcze bardziej utwierdzał ją w przekonaniu, że wszystko ma swój wyznaczony czas i taka jest właściwa kolej rzeczy.
-Witam was wszystkich tego pięknego wieczoru, a w szczególności siódmoklasistów. Moi absolwenci jesteście tacy wyjątkowi... Będzie mi żal patrzeć na was jutro, kiedy będziecie opuszczać to miejsce i większość z was nigdy już tu nie powróci- mówiła dyrektorka, wolnym, poważnym tonem.
Granger mogła usłyszeć szczerość w wypowiadanych przez nią słowach i mogłaby przysiąc, że kobieta była bliska płaczu.
- Tak jak co roku każdy z czterech domów rywalizował o puchar. I jakże się cieszę, mówiąc, że mamy remis.
W całym pomieszczeniu zapanował niesamowity gwar. Wszyscy zaczęli szeptać, próbując ustalić o kogo chodzi.
-Są to Gryffindor- powiedziała, po czym zrobiła pełną napięcia pauzę- I Ravenclaw.
Wybuchły gromkie brawa ze strony zwycięzców. Szatynka widziała, że nie wszyscy zadowoleni byli tym werdyktem, ale ona nie miała żadnych zastrzeżeń co do niego.
Gryffindor wygrywał rok w rok, gdy uczęszczała do tej szkoły i tak jak się cieszyła, że jej dom wygrał raz jeszcze tak cieszyła się, że inny dom uzyskał także tą szansę, może zapoczątkowując swój okres świetności, który każdy powinien mieć okazję przeżyć. A jeżeli ten czas miałby być spowodowany zgodnością ogółu, wspólną pracą w stronę zwycięstwa, uważała, że jest to piękna wizja.
Wiedziała kto jest zwycięzcą jeśli chodzi o rozgrywki Quiditcha. Była na wszystkich meczach. Spojrzała się w stronę stołu Ślizgonów, gdzie zauważyła mrugającego do niej Blaisa. Podziwiała jego i całą drużynę pozbawioną kapitana za taki sukces. Uśmiechnęła się na wspomnienie Zabiniego opowiadającego jej i Ginny o tym jak to musiał wygłosił mowę motywacyjną pełną gróźb karalnych, by osiągnąć taki wynik.
Nie wiedziała jakim cudem to mu się udało, ale poprowadził drużynę Malfoya do zwycięstwa, tak jak tamten to zaplanował w swoich marzeniach.
Kiedy z ust Mcgonagall wyszło słowo ,, Slytherin'' połączone z ,,Quiditch'' i ,,Puchar'', przy stole uczniów Domu Węża rozległy się piski, dźwięki przybijanych piątek i pogwizdywanie. Ujrzała chłopaka swojej przyjaciółki zrywającego się z miejsca i odstawiającego jakiś dziwny taniec w ich stronę, a potem przyjmującego zasłużone gratulacje.
Przeniosła swój wzrok na siedzącą po drugiej stronie Pansy. Uśmiechała się trochę krzywo, ale Hermiona mogła dostrzec,że skrywa ona satysfakcję, że to jej dom wygrał w konkurencji sportowej, a nie Gryfonów. Ale brunetka z nikim nie rozmawiała na ten temat, tylko wpatrywała się w talerz. I wtedy zrobiło jej się szkoda Parkinson, zaczęła jej współczuć. Że było w niej tyle złośliwości i chęci zemsty. Tyle negatywów próbujących przejąć przez całe dzieciństwo panowanie nad nią, aż w końcu chyba im się udało. Było jej przykro z powodu tego, że ta Ślizgonka nie miała najwidoczniej nikogo i czuła się niekochana i niekochająca. Kiedy tamta podniosła wzrok szatynka uśmiechnęła się do niej, na co brunetka wytrzeszczyła oczy zdumiona. To sprawiło tylko, że panna Granger wyszczerzyła się jeszcze bardziej, zadowolona z tego, że jest ponad tak wiele rzeczy.

Następny ranek był z całą pewnością dniem najtrudniejszym, ale wcale nie mniej szczęśliwym. Całą podróż Hermiona, Ginny i Blaise przegadali wspominając, żartując, dziękując sobie i ustalając jak często będą mogli się spotykać w najbliższym czasie. Pociąg wydawał głośne dźwięki, jadąc po szynach, między dolinami, a dzieci i nastolatkowie w przedziałach robili jeszcze większy szum, sprawiając, że ta podróż była unikatowa.
Mimo, że ten pociąg jeździ co roku z powrotem do KingsCross, pomyślała starsza była Gryfonka, nigdy nie odbywa takiej samej podróży. Ludzie starzeją się, zmieniają, kończą kolejny rok nauki i rozmowy toczą się na odmienne tematy.
Każdy powrót jest inny i wyjątkowy.
W połowie drogi, do ich przedziału zawitała Luna, która wyściskała wszystkich, promieniejąc i paplając bez opamiętania o remisowym Pucharze Domów, jak to zaczęto go nazywać, o przedstawieniu na projekcie, gdzie miała zaszczyt być Roweną, matką Heleny, z której duchem tyle razy rozmawiała, o tym jak Neville świetnie się bawił i o tym, że razem z nim wybiera się w podróż, szukać samej siebie.
Zniknęła jakiś czas przed dojazdem do celu, żegnając się z niemałą czułością.
Hermiona z przyjemnością patrzyła jak ta dziwaczna, ekscentryczna dziewczyna potrafi wnieść gdziekolwiek się pojawi tyle szczęścia. Rozumiała dlaczego udało jej się roztopić nawet lód spowijający serce Dracona.
Po jak zwykle za krótkiej podróży pociąg zatrzymał się na stacji w Londynie i to na co wszyscy szykowali się przez tak długi czas, w końcu nastąpiło. Pożegnania.
Dwóm dziewczynom, które łączyło coś więcej niż zwykła przyjaźń bagaże pomógł zdjąć chłopak, który w krótkim czasie stał się kimś innym niż nielubianym chłopakiem ze znienawidzonego domu w Hogwarcie. Wyszli razem na peron, gdy pociąg już prawie opustoszał, gdy wszyscy już wybiegli z niego, by przywitać się z rodzicami czy po prostu jak najszybciej pojechać do domu.
Hermionie ani trochę się nie śpieszyło.
Po opuszczeniu ekspresu wtopili się w tłum ludzi, poszukując znajomej bladej twarzy i nadzwyczajnie jasnych włosów. Gdy już myśleli, że Malfoy nie przyszedł parę osób odsłoniło widok.
Stał tam- uśmiechnięty, lekko opalony, zadbany, ale nie przesadnie wystrojony- jej Draco.
Podbiegła w jego stronę i rzuciła mu się w ramiona, omal nie wywalając go na ziemię. Na szczęście w ostatniej chwili podparł się o stojącą nieopodal ławkę i uniknął upadku. Na chwilę cały świat się zatrzymał. Patrzyła w jego szare oczy, a on w jej brązowe. Wtedy wypuścił ją delikatnie z ramion i przywitał się z Blaisem przyjacielskim uściskiem i poklepywaniem po plecach. Zabini szepnął mu coś do ucha i pozwolił by Ginny przywitała się też z dawno niewidzianym przez nich przyjacielem.
Parę razy powtarzali sobie, że niedługo się zobaczą i zanim rzeczywiście udało im się rozstać więcej niż jeden raz padło ,, do zobaczenia''.
Kiedy Blaise i jego ruda dziewczyna, najmłodsza latorośl Weasleyów powoli zniknęli w tłumie, Draco wyciągnął rękę w stronę szatynki:
-Gotowa na nowe życie z Amadeusem Watsonem?
Przybrał ten swój krzywy uśmiech i podniósł do góry jasną brew, czekając na jej reakcje.

Po chwili aportowali się do pięknego apartamentu, skąpanego w beżu i w barwach szarości, jedynych idealnych kolorach do opisania całokształtu życia i ludzi. Nic nie jest po prostu czarne czy białe, są tylko kolory pomiędzy. Nawet biały i czarny może mieć różne odcienie.
Na twarzy Hermiony pojawił się szeroki uśmiech, wyraz szczęścia i wzruszenia. Blondyn złapał ją za rękę i poprowadził ku sypialni skrytej za drzwiami z jasnego drewna.
Ujrzała przed sobą ogromne łoże, stojące przy półokrągłym oknie, zasłoniętym białymi żaluzjami. Wystrój był minimalistyczny, ale gdy Draco pociągnął ją ku łóżku, po drodze okręcając ją w tańcu, aż w końcu na nim wylądowali okazało się, że materac jest bardzo wygodny, jakby stworzony dla nich, dla ich ciał mających na nim leżeć. Był tak idealnie dopasowany.
Nic nie mówili.
Hermiona leżała z głową na torsie swojej jedynej prawdziwej miłości i wsłuchiwała się w bicie jego serca, bijącego dla niej i może dzięki niej. Panowała cisza, ale słyszała jak myśli kołują w głowach ich obojgu, jak zastanawiają się ile mieli szczęścia w nieszczęściu, że znaleźli siebie. Zastanawiali się czy ich przypadek jest normalny, właściwy. Dlaczego ktoś tam na górze nagrodził ich taką nagrodą.
Mogliby tak spędzić całą wieczność, ciesząc się swoją obecnością.

,, Jest nam tak cicho, że słyszymy
piosenkę zaśpiewaną wczoraj:
Ty pójdziesz górą a ja doliną...
Chociaż słyszymy- nie wierzymy.

Nasz uśmiech nie jest maską smutku,
a dobroć nie jest wyrzeczeniem.
I nawet więcej niż są warci,
niekochających żałujemy.

Tacyśmy zadziwieni sobą,
że cóż nas bardziej zdziwić może?
Ani tęcza w nocy,
Ani motyl na śniegu.

A kiedy zasypiamy,
w śnie widzimy rozstanie.
Ale to dobry sen,
ale to dobry sen,
bo się budzimy z niego.''



Wisława Szymborska ,, Zakochani''

sobota, 5 kwietnia 2014

Rozdział XXXIV- Ocalały Ikar

,,Living beyond your years
Acting out all their fears
You feel it in your chest

Your hands protect the flames from the wild winds around you''
Bastille ,,Icarus''

Wiosenny wiatr w nocy wciąż był chłodny i mroził skórę Dracona Malfoya, stojącego na małym balkonie, otoczonym żelazną, starannie zdobioną balustradą. W dłoni trzymał szklankę z bursztynowym płynem, na który rzucał blask jarzący się bielą księżyc. Jego jasne włosy były w nieładzie, koloru tak uniwersalnego jak barwa gwiazd.
Opierał się o barierkę wyczerpany własnymi myślami krążącymi wokół wszystkiego na czym mu tak bardzo zależało. Dobrze zdawał sobie sprawę jaki żałosny był. Wojna wyniszczyła jego zdolność do walki, stał się tak wrażliwy jakby narodził się po raz drugi. Był inną osobą. I nie wiedział czy gorszą czy lepszą.
Strach jednak nigdy go nie opuścił.
Mimo tego ile swojej własnej trucizny wlał w siebie, alkoholu, wciąż pamiętał twarz dziewczyny, którą tak chciał uchronić przed kolejnymi rozczarowaniami i niekończącym się bólem, a tylko jej tego wszystkiego przysporzył.
W jego myślach nie była szczęśliwa, taka jaką pragnął ją zapamiętać, ale zalana łzami, które były dla niego jak obmywające powoli jego wycieńczone ciało wzburzone fale. Długo myślał jak mogłyby inaczej potoczyć się ich losy. Wcześniej był pewny jakby chciał żeby to wszystko wyglądało. Ale teraz jego wyobrażenia były mętne, oddalone, jakby patrzył na dno basenu z wysokości.
Co on mógł zrobić, by było tak jak tego pragnął? Pójść się naskarżyć na Pansy? Kto by mu wierzył? Bez żadnych dowodów, jego słowu? Słowu byłego Śmierciożercy? Nieszczęśnika jakim był?
Nie mógł zmusić Hermiony do zrobienia tego, ponieważ to mogłoby skończyć się dla niej niezbyt dobrze, a troszczył się o nią jak o nikogo innego.
Coraz to kolejne łyki paliły jego wnętrzności niczym żywy ogień. Może był masochistą? Przyprawiał sobie więcej cierpienia, gdy miał już go dość? Może chodziło o to, że chciał odwrócić swoją uwagę od życia, z którego nie był dumny?
Nawet jeśli, to nie dawało żadnych skutków. Mimo to nie potrafił przestać.
Brakowało mu codziennego widywania Blaisa, swojego najlepszego przyjaciela. Zupełnie tak jak, gdy brunet zniknął podczas wojny, zostawiając go samego z brzemieniem, którego nie potrafił udźwignąć.
Tym razem to on oddalił się od niego. Nie był pewny czy naprawdę dał mu szansę by był szczęśliwy, ale na pewno odsunął od niego, Ginny i przede wszystkim Hermiony niebezpieczeństwo.
Obwiniał się, Merlinie, obwiniał się za wszystko.
Gdyby nie to, że olał Parkinson, być może dał jej nadzieję...
Gdyby nie to, że najpierw zachowywał się źle względem Hermiony, a potem tak gwałtownie zmienił o niej zdanie...
Gdyby od początku stanął po właściwej stronie może jego krzyki gdzieś by dotarły.
Nie byłyby beznadziejne, jak wszystko czego dokonał.
Obracał się w towarzystwie bohaterów, takich jak Granger, którzy uratowali mu jego tchórzliwy tyłek, a on pakował ich w jeszcze większe kłopoty.
Myśli w jego głowie wirowały w zawrotnym tempie, po jakimś czasie bardzo powoli zwalniając i rozmywając się.
Skulił się na ziemi, czując jak jego lodowate serce płonie. Gdyby można było je dostrzec, byłoby najjaśniejszym punktem w okolicy. Niemym wołaniem o pomoc.
Nagle stracił przytomność, na chwilę zapominając o wszystkim. Chaos, zastępując jeszcze ciemniejszą nicością.
*
Matka Dracona odniosła go do łóżka, jak to robiła, gdy był malutki i niewinny. Zanim jej mąż go zniszczył, zanim Voldemort dokonał dzieła ostatecznego. Ich dwoje nie zrozumiałoby matczynych miłości i litości, jakie odczuwała Narcyza Malfoy patrząca na cierpienie swojego syna. Popatrzyła się na jego twarz, na której od dawna nie widziała uśmiechu. Pod oczami chłopaka widniały nierealnie ciemne okręgi, oznaki wyczerpania. Brak snu pozostawiał ślady na jego ciele. Parę razy widziała jak wychodził z domu i wracał pijany, naćpany Merlin wie czym.
Kiedy już był w domu zażywał tabletki nasenne, które nie zawsze mu pomagały. Bała się jakie koszmary mogły go nawiedzać po nocach. Ona sama długi czas po Drugiej Bitwie nie sypiała. Kiedy zniknął jej mąż poczuła tęsknotę i wewnętrzny spokój jednocześnie, co pozwoliło jej jakimś cudem na odrobienie zaległej dawki snu.
Dużo się o niego martwiła. Był jej jedynym synem, jedynym co zostało jej na ziemi do kochania i dbania.
Łzy zbierały się w jej oczach, gdy patrzyła na swoje dziecko, które wzleciało zbyt nagle za blisko słońca i upadło na samo dno. Przez lata, gdy Malfoyowie służyli Czarnemu Panu, starała się zachować resztkę moralności oraz człowieczeństwa i wczepić jej cząstkę w Dracona. Oboje byli wciąż zagrożeni, ale to głównie na nim odbiły się te straszne przeżycia. Blaise mówił jej co było powodem jego bólu. Pamiętała, że gdy Zabini wypowiedział imię dziewczyny, którą torturowano w jej domu, z jej oczu wypłynęła rzeka łez. Wspomnienia stały się wyjątkowo żywe, wyrzuty sumienia znów dały o sobie znać. Ale mimo tego, płakała ze szczęścia. Zdała sobie wtedy sprawę, że jej dziecko jest zdolne do miłości do drugiego człowieka, bez względu na to skąd pochodziła Hermiona, ile ich dzieliło.
Tyle zrobił by się zmienić, a wrócił do punktu wyjścia. Do załamania nerwowego, które dopadło go po Bitwie. Blaise utulił ją przy swojej ostatniej wizycie w rezydencji, delikatnie głaszcząc po głowie. Była dumna z Dracona, że przyjaźnił się z kimś tak wartościowym jak ten chłopak.
Modliła się całą swoją siłą by dane mu było cieszyć się tym co miał, bo mimo wszystkiego złego co mu się przydarzyło, może ponad miarę, dostał tyle miłości ile dostało niewielu.
Wiedziała, że nie może tolerować jego ciągłego picia Whiskey i szlajania się po najdziwniejszych zakątkach miast. Nie tak powinna postąpić jako matka. Nie mogła liczyć na to, że alkohol wymyje z niego wszystkie przykre wspomnienia, obrazy zaklinowane w jego umyśle. Wiedziała, że jej jedyny syn nie przestanie zadawać sobie tego bólu, póki ktoś mu nie pomoże.
Wiedziona przeczuciem zaczęła przeszukiwać jego pokój, z początku uważając by go nie zbudzić, potem gdy zdała sobie sprawę, że nie ma takiej opcji, stała się bardziej pewna siebie. Wszystkie łatwo dostępne miejsca zawierały rzeczy codziennego użytku, tylko w jednej z szafek odnalazła prawie opróżnioną butelkę jakiegoś trunku. Zabrała się do przeszukiwania jego ubrań. Nie znajdując nic, Narcyza miała już zamiar się poddać, lecz nagle wymacała ręką jakieś pudełko.
W jej dłoniach znajdowały się tabletki, które tak często łykał w obawie przed tym co jego podświadomość mogłaby mu pokazać we śnie, że stało się to dla niego tradycją. Z bolącym sercem schowała paczuszką do kieszeni swetra.
W tamtym momencie w jej głowie znajdowała się tylko jedna myśl; nie pozwolić swojemu synowi na autodestrukcję.
Skończyła z naręczem substancji odciągających go od czarnej otchłani smutku, substancjami będącymi zalążkiem czegoś większego niż tylko to.
Zanim zamknęła drzwi jej wzrok przykuł srebrny pierścionek leżący samotnie na szafce. Jego zieleń raziła Narcyzę po oczach po raz pierwszy, przypominając jej o dziewczynie, której pewnie nigdy nie będzie dane założyć go na palec.
*
Draco obudził się z okropnym bólem głowy. Jednym z tych, które nie pozwalają ani na podniesienie się z łóżka, ani na ponowne zapadnięcie w sen. Czuł pustkę, której nie potrafił zapełnić. Nie pamiętał nic z poprzedniej nocy. Wciąż jednak nie była to amnezja, której z każdym dniem pragnął coraz bardziej. Chciałby stać się niewidzialny, wymazać swoją postać z życiorysów ludzi, których kochał. Gdyby tylko starczyło napisać na kartce swoje imię i je zetrzeć... Czy ktokolwiek rzeczywiście był bardziej trwały niż parę słów wypisanych na skrawku papieru?
Tak, bohaterowie. Oni zawsze zostają w ludzkiej pamięci nawet jeśli większość społeczeństwa nie rozumie ich heroizmu, tego z czym musieli się zmierzyć by znaleźć się na kartach historii.
Niespodziewanie obraz pokoju zaczął się wyostrzać przed jego oczami. Na tle pomieszczenia znajdowała się postać, z początku jedynie przypominająca o kontrastującej z nią ścianie.
-Idziesz ze mną do Hogsmeade, marnotrawny smoku- szturchnął go niezbyt delikatnie Blaise.
Blondyn miał zamiar się uszczypnąć by sprawdzić czy nie śni, ale rozmyślił się przypominając sobie, że nie miewa ich, gdy zażywa tabletki. Z trudem przekręcił się tyłem do Zabiniego, chowając twarz w poduszkę.
-Odejdź, ciemna maso.
-Znów robisz się opryskliwy, nie dobrze.- powiedział brunet, pociągając za koniec kołdry.
Po chwili Draco z głośnym grzmotem runął na starą, drewnianą podłogę.
-Mam nadzieje, że bolało. I, że to co powiedziałeś nie miało być żadną sugestią co do mojego koloru skóry- odrzekł gość, po czym zaczął starania postawienia kolegi na nogi.
Po paru zachwianiach i unikniętych upadkach udało się Malfoyowi stanąć, a następnie wypić eliksir na kaca i ubrać w pierwsze lepsze ubrania.
Kiedy wyszli z pokoju żaden z nich nie miał pojęcia jak wiele od tego czasy może się zmienić.
Pożegnawszy się z Narcyzą Malfoy opuścili rezydencje, odprowadzeni jej smutnym spojrzeniem.
Zanim Draco zdążył spytać się o jakieś szczegóły planów przyjaciela, ciemnoskóry złapał go mocno za przedramię i po chwili powróciło znajome, nieprzyjemne uczucie, towarzyszące teleportacji.
Kiedy blondyn poczuł grunt pod nogami otworzył nieświadomie zamknięte oczy. Otaczał go tłum nastolatków o uśmiechniętych twarzach i podobnych ciuchach. Wszyscy byli bardzo radośni i głośni. Ale ani Malfoy ani Zabini nie wierzyli w szczęście wszystkich osób znajdujących się w tamtym momencie w Hogsmeade.
Sklepy i znane puby były oblężone mnóstwem ludzi, więc długo szli uliczkami miasteczka, poszukując jakiegoś spokojnego miejsca na odpoczynek i jedną z tych niezręcznych rozmów, które czasami następują między starymi przyjaciółmi.
Zaszli do okolic, których nie znali. Draconowi wydało się żałośnie śmieszne to ile razy był na wycieczce w tamtej mieścinie, a nigdy nie widział nic prócz Trzech Mioteł czy paru sklepów. Hogsmeade wydawało mu się być idealnym przykładem tego, że zazwyczaj ludzie nie próbują niczego poznać od początku do końca. Zostawiają swój ślad w miejscach, na przedmiotach, ludziach...Jakby bali się lub po prostu nie chcieli dowiedzieć się czegoś więcej.
Bo mogłoby to im nie pasować, przerazić ich, odepchnąć..Przecież rzeczy czarno-białe są o wiele prostsze w swojej istocie, czyż nie? Nikt nie pragnie komplikacji. Łatwo oceniać wszystko po jedynie powierzchownym przyjrzeniu się.
Zawędrowali do obcego im miejsca, chociaż było częścią czegoś znanego. I dopiero wtedy zdali sobie sprawę, że obok bardzo blisko postawionych przy sobie domków stał maleńki kościółek, wyglądający jak krucha budowla z klocków.
Draco wychował się w rodzinie, która służyła Czarnemu Panu. Lucjusz nie był z pewnością religijnym typem człowieka. Młody Malfoy naprawdę zdziwiłby się, gdyby usłyszał z ust ojca, że istnieje coś więcej poza chorymi rozgrywkami czarodziei na Ziemi. Tylko one były dla niego ważne i tylko o nich myślał. Więc tak wychował swoje dziecko. Jeżeli można było nazwać to co z nim zrobił ,,wychowaniem''.
Kiedy więziono w ich domu ludzi, pewnego dnia, przechodząc korytarzem Draco usłyszał jak jego matka szepczę jakieś słowa, płacząc cicho. Wtedy zrozumiał, że wcale nie jest taka silna jaką udawała, a jeżeli miała jakąkolwiek siłę to skądś ją czerpała.
Spojrzał się na krzyż na dachu, jakby przenikający deszczowe chmury.
Chciał zrozumieć myślenie matki i jej wiarę w coś w co nigdy tak naprawdę nie nauczyli go wierzyć.
Nie miał pojęcia co miał zamiar tym osiągnąć, ale zrobił parę kroków i doszedł do dużych, starych drzwi.
Po otworzeniu ich przed jego oczami pojawiło się podłużne pomieszczenie, z rzędami ławek i przeciwległą do drzwi ścianą, na której wisiał krzyż z martwym człowiekiem. Pod nią stał także jakiś stół, na której leżała opasła księga.
Usłyszał, że drzwi się otwierają i drgnął, obawiając się, że będzie musiał się komuś z czegoś tłumaczyć, ale gdy zobaczył wchodzącego przez nie Blaise'a spojrzał znowu przez siebie.
Panująca wokół nich cisza była jedną z tych oczyszczających, potrzebnych. Ktoś powiedział, że jeżeli możesz z kimś milczeć i nie czuć się skrępowanym, możesz robić z tą osoba wszystko. To mogła być prawda.
Tak cicho jak szmer przesuwanych jesiennych liści po ziemi przez ostry wiatr, obok nich pojawił się niski człowieczyna w czarnej szacie. Był podstarzały, a na jego głowie znajdowało się niewiele włosów. Kiedy się odezwał jego głos był tak cichy, że oboje musieli się schylić by usłyszeć co do nich mówi.
-Trzeba mieć szczęście by umieć tak zabłądzić, by w rzeczywistości znaleźć się na właściwej drodze-powiedział ze stoickim spokojem, wodząc szarawymi oczami gdzieś poza nimi.
-Nie rozumiem. Co pan ma na myśli?- zapytał Draco trochę zdziwiony zainteresowaniem mężczyzny dwojgiem wpatrujących się w dal młodych ludzi.
-Jest coś chłopcze, co chciałbyś mi powiedzieć?- zapytał znienacka, odchodząc od nich w stronę drewnianego mebla, stojącego pod ścianą, przy którym usiadł po jednej stronie. Druga pozostała wolna, czekając na to by zajął ją blondyn.
Rozejrzał się po sali i zobaczył jak jakaś staruszka klęczy przy podobnym i szepce coś przez ,,kratkę'', za którą siedział mężczyzna w podobnym stroju i słuchał jej z twarzą schowaną w dłonie.
Draco wziął głęboki wdech, poszedł za nim i padł na kolana, próbując przemyśleć to co chciał wyrzucić ze swojego serca.
-Witaj nieznajomy... nawet nie wiem jak na imię masz*- wyszeptał kurczowo łapiąc się palcami za kąty mebla i kręcąc głową na swój brak zdolności doboru adekwatnych słów do sytuacji.
-To nie jest ważne- usłyszał głos, który zdawał się przeszywać go na wskroś- Powiedz, czego żałujesz?
-Widzisz, jest ktoś kogo naprawdę zraniłem...Starałem się naprawić wszystko co zrobiłem, zmienić się. W ostateczności wcale nie stałem się lepszy. Przez całe życie zrobiłem tak wiele rzeczy, których żałuje, które ..- załamał mu się głos- Widzę to wszystko kiedy miewam sny, lepiej niż potrafiłbym to opisać. Powiedz mi, że jesteś jednym z nich...
-Na pewno nie jestem twoim koszmarem- zaśmiał się i ku zdziwieniu Malfoya był to bardzo ciepły, przyjemny dźwięk.
-Byłem kłamcą, Śmierciożercą, który wszelkimi sposobami próbował znaleźć sposób by przeżyć.- wypluwał z siebie po kolei słowa, które przez tak długi czas były nacięciami na jego sumieniu- Kosztem innych. Ale nie mogłem zrobić niczego doszczętnie złego. Nawet tego nie potrafiłem.
Kiedy to wszystko się skończyło, miało być w porządku. Miałem już nikomu nie zrobić żadnej krzywdy. Ale pojawiła się ona..dziewczyna, której kiedyś szczerze nienawidziłem, którą zawsze mieszałem z błotem. I stałem się złodziejem, który skradł jej serce. Chciałbym móc być tym, który będzie zawsze przy jej boku. Chciałbym móc codziennie sprawiać jej radość...
-Co ci stoi na przeszkodzie?
-Lecę w dół przez błędy wszystkich lat. Widzę wyraźnie wszystkie rozczarowane twarze...
-Możesz znaleźć sposób by lecieć w górę, chłopcze. Sprawić by te twarze nie pozostały takie na zawsze.
- Jak?
-Nie ma sytuacji bez wyjścia.
-Szukałem wyjść. Sposobów na ucieczkę z nią. Tyle razy o tym myślałem. Ale one były tak bezcelowe jak picie alkoholu by o niej zapomnieć.
-Nie stworzysz sobie bajki, poprzez unikanie rzeczywistości- odrzekł mężczyzna- Musisz się obudzić z tego nieskazitelnego snu, który próbujesz stworzyć.
Zamknął oczy, czując jak napływają do nich łzy. Czy rzeczywiście było coś co mu umykało? Nadzieja, której mu brakowało? Skrawek szansy? Cokolwiek?
W jego umyśle wirowała postać jego miłości w długiej sukni, z uśmiechem na ładnej twarzy. On wyglądał jak przypadkowy człowiek, zupełnie jak na balu, ale to w nim odnajdował szukaną część. Nie musiał nosić nazwiska Malfoyów by być sobą, nie musiał używać magii, nie musiał nawet analizować swojej przeszłości.
Mógł istnieć pod innym imieniem i być bardziej realny niż był kiedykolwiek.
-Hej, nieznajomy. Myślę, że już to zrozumiałem.
Zerwał się na nogi. Rzuciwszy jeszcze jedno spojrzenie w stronę tajemniczego mężczyzny i położywszy na chwile rękę na ramieniu siedzącego w tylnym rzędzie Blaisa, wypadł na zewnątrz. Deszcz uderzył go w twarz wraz z podmuchem świeżego powietrza. Czuł jak jego włosy stają się mokre, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Nie dbał o to.
Usłyszał, że drzwi kościoła otwierają się i dołącza do niego jego przyjaciel, zapinając po samą brodę płaszcz.
-Myślałem, że taka pogoda jest typowa dla Anglii. Najwidoczniej tu w Szkocji nie jest o wiele lepiej- rzekł ponurym tonem.
-Blaise?
-Tak?
-Myślisz, że Hermiona tu gdzieś jest?
-Prawdopodobnie, a co?
-Chyba dostałem olśnienia.- powiedział bardzo poważnie i ruszył przed siebie biegiem.
Woda spływająca z chmur spływała na niego, na jego przyjaciela, budynki tego miasteczka i drogi, którymi przeszło tyle dzieci. Obmywając wszystko i wszystkich z tych rzeczy, z którymi nie potrafiliby dłużej żyć.
- Zaczekaj!- wołał za nim brunet, któremu zdawało się, że facet, którego znał tyle lat nagle doszczętnie zwariował- Nie słyszałeś tej teorii, że tym szybciej się poruszasz tym szybciej mokniesz?
Argumenty Zabiniego nic nie dawały, nie zatrzymywały Dracona, który właśnie zdał sobie sprawę z siły prawdziwej miłości. Nic nie jest w stanie jej zatrzymać. Jeśli ma się wydarzyć i być, to będzie.
I wszelkie opory nic nie dadzą, bo wróci się do punktu wyjścia.
I wtedy ją zobaczył. Szła główną uliczką w żółtym płaszczyku, zakrywając się przed deszczem torbą z zakupami. Obok niej szła rudowłosa dziewczyna jego kumpla.
Nagle zerwał się silny wiatr, zrywając z szyi Hermiony chustkę. Leciała w powietrzu dopóki nie wpadła w odpowiednie miejsce, w ręce Dracona, niczym kot, który po długiej, samotnej wędrówce wraca do domu.
Swoimi chudymi palcami poczuł miękkość delikatnego czarnego materiału.
A po chwili jego oczy spotkały znajome czekolodowobrązowe tęczówki, przepełnione uczuciami zdziwienia i rozkojarzenia. Już nie złości. Nie gniewu.

-Chyba mam coś twojego- powiedział blondyn, machając w górze częścią garderoby Granger.
Podeszła do niego powolnym krokiem. Nagle z jej twarzy nie mógł wyczytać skrytych emocji.
Obawiał się, że zdążył ją zmienić, że nie powinien był jej zostawiać.
Ale właśnie to zrobił.
Czas przeszły.
-Chyba więcej niż tylko to- powiedziała cicho, odbierając od niego apaszkę.
Na chwilę ich zimne dłonie się spotkały, przyciągając się jak magnezy, odpychając się jak przeciwieństwa.
- Mógłbym być twoim Amadeusem Watsonem, jeśli Draco Malfoy to skończony nieudacznik i dupek.
Wzruszyła ramionami, a kącik jej ust lekko uniósł się do góry.
-Wzięłabym ich obu w zestawie, ale w odpowiednim miejscu.
-To chyba twój szczęśliwy dzień w takim razie, Hermiono.
W jednym tym samym momencie zbliżyli się do siebie. Słyszeli swoje bicie serc o wiele lepiej niż dźwięki, które wydawała szalejąca pogoda. Ulica była pusta, ale dla nich dwojga była bardziej tętniąca życiem niż zwykle. Bo właśnie na niej znaleźli drogi powrotne do siebie.
-Nie mogę uciec, dobrze o tym wiesz.
-Ty nie, ale ja tak. Zaufaj mi.
-Tobie? Draconowi Malfoyowi czy Amadeusowi Watsonowi?
-Obojgu.
Wyciągnął w jej stronę rękę, czekając aż ją złapie.
-Halo! Bardzo cieszymy się Draco, z twojego nawrócenia i nagłej chęci zmiany swojego życia, ale co z nami?- zapytał Blaise, pół żartem pół serio.
- Nawróceniem?- spytała Hermiona, unosząc do góry jedną brew.
- Potem ci to wytłumaczę- rzucił blondyn.
Spojrzał się na Blaisa i jego dziewczynę. I nagle jego myśli stały się bardzo sentymentalne. Tyle przeżył razem z tym wysokim ciemnoskórym chłopakiem. Tyle meczy razem wygrali. Tematów przegadali.
Tyle razy przyszedł mu na pomoc. Nie wiedział czy gdyby go nigdy nie poznał, wciąż kroczyłby po ziemi, podziwiał piękno świata wokół niego, oglądał twarze ludzi, których kochał.
Spojrzał się na Ginny, która wybaczyła mu bez zawahania wszystkie jego obelgi co do jej stanu majątkowego. Weasley, która była w stanie zostawić kogoś takiego jak Potter, chłopaka, którego pragnęła tyle lat, dla kogoś kto przez bardzo długi czas był dla niej zupełnie obcy.
Wreszcie przeniósł wzrok na grafitowo-szare niebo, z którego spadały ostatnie kropelki deszczu.
Może był Ikarem. Głupim młodzieńcem, który chciał z początku tak wiele, więc zbuntował się przeciwko temu co słuszne. Postępował jak nie powinien. Balansował na granicy życia i śmierci.
Ale jego historia nie kończyła się jak ten stary grecki mit. On został uratowany przez te same fale, w które wpadł. Został wyrzucany na brzeg, zanim cokolwiek mu się stało.
-Jeszcze się zobaczymy.- powiedział, przybierając bardzo szczery uśmiech.
Widząc go, Hermiona rozejrzała się czy nikt im się nie przygląda, czy to co się właśnie wydarzyło rzeczywiście jest tajemnicą między nimi, niebem, a tymi starymi domami.
W sekundę podjęła decyzję.
Po chwili znajdowali się już w mugolskim Londynie, miejscu którym stary Draco by wzgardził.
A nowy widział w nim świetlaną przyszłość dla ich dwojga.
I wiedziała, że dobrze wybrała.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
* fragmenty w tekście napisane pochyłą czcionką są mieszaniną z piosenek D. Podsiadło ,,Little Stranger'' i ,,Nieznajomy''.
Cytat z szablonu także pochodzi z jednej z nich.

Obawiam się, że ten rozdział jest ostatnim przed epilogiem. Myślę, że nie powinnam ciągnąć tego opowiadania w nieskończoność. Postarałam się przekazać w nim moje przemyślenia co do postaci, co do różnych tematów. Napisałam prawie wszystko co bym mogła. Nie chcę zepsuć zakończenia. A takie mi się podoba. I mimo, że może mało prawdopodobne, nie jest do końca dosłowne.
Mam nadzieję, że dało się to czytać i nie żałujecie czasu spędzonego na czytaniu tego rozdziału i całego bloga.
Byłabym wdzięczna za pozostawienie komentarzy :)). Wypatrujcie następnej notki, a potem podsumowania mojej pierwszej przygody z blogowaniem. Myślę, że wiele mnie to nauczyło i z tej nauki nie zamierzam zrezygnować, bo wciąż piszę drugiego bloga- o Scorose.