-Czyli mam to po prostu wypić,
stary?- zapytał jasnowłosy chłopak, posyłając zaciekawione
spojrzenie w stronę ciemnoskórego przyjaciela.
Tamten skinął głową na pytanie
kolegi.
-I zamienisz się w jakiegoś
przypadkowego mugola i będziesz mógł spokojnie iść na ten ślub,
spotkać się z Granger. Z tego co wiem nie ma żadnego partnera na
ten wieczór, więc...
Draco Malfoy uśmiechnął się do
siebie, nie potrafiąc skryć satysfakcji i powoli ogarniającej go
fali radości i podniecenia. Schował flaszeczkę gęstej
substancji, przypominającej szlam, do kieszeni eleganckich spodni.
Ta mała porcja Ulepszonego Eliksiru
Wielosokowego była dla niego niczym płynne szczęście, tak
rzadkie i cenne jak Felix Felicis.
-Chyba musisz przyznać, że sklep
Georga Weasleya okazuje się bardzo pomocnym miejscem. Nie mam
pojęcia jak on to zrobił, że udało mu się przedłużyć
działanie tego cacka..
Słysząc słowa Blaisa, Malfoyowi
zapaliła się jakaś lampka w głowie, migająca niczym
ostrzeżenie.
-Ale ile to zdoła działać? Co
jeśli będę tańczył i nagle zacznę się transmutować...
-Nie wiem będziesz musiał
uciekać. Powinno ci starczyć na trzy, cztery godziny,
Na twarzy blondyna zabłąkało się
lekkie zmartwienie połączone z rozczarowaniem i zaczął obracać
w dłoniach ampułkę, wpatrując się niczym po hipnozie w
poruszającą się pod wpływem ruchu ciecz.
-Korzystaj rozważnie, Draco.-
rzucił na pożegnanie brunet, klepiąc kumpla po ramieniu-
Zobaczymy się u Weasleyów.
*
,,Drink up, baby, stay up
all night
the things you could do,
you won't but you might
the potential you'll be,
that you''l never see
the promises you'll only
make''
Hermiona starała się żyć
swoim życiem, choć w rzeczywistości tylko od niego uciekała.
Nie musiała godzinami
ślęczeć nad książkami- wiedziała, że starczyłoby codziennie
powtórzyć sobie po co najwyżej sześćdziesiąt minut.
Czas, którego nie
poświęcała na edukowanie samej siebie, wciąż poświęcała dla
innych. Ginny, Zabiniego- kto tylko poprosił o pomoc, otrzymywał
ją od Panny-Wiem-To-Wszystko.
W końcu taka była jej
reputacja, los, jej prawdziwe ja...
Czemu miałaby udawać, że
jest inaczej?
Zresztą czy kogoś by
nabrała?
Raczej nie.
Z szarości codzienności
wyrywała dziewczynę myśl o zbliżającym się ślubie. Gdy w jej
głowie pojawiał się obraz, nadchodzącej uroczystości widziała
mnóstwo kolorów; niesamowicie ostrych i żywych, tak wyraźnych
jakby nie były jedynie wytworem jej dziwacznej wyobraźni. Jednak
ich egzystencja, ich odcień nie sprawiał, że automatycznie były
one pozytywne i miłe. Oczywiste było, że bała się zobaczyć po
raz kolejny Weasleya, a szczególnie w towarzystwie jego
narzeczonej, której będzie miał zamiar tamtej nocy powiedzieć
upragnione ,,tak''. Nigdy nie podejrzewała, że Ron się tak
zachowa w stosunku do niej, zerwie z nią przez głupi list, bez
żadnego przepraszam. Ale rudzielec zawsze był mało taktowny. Może
nie da się na siłę zmienić ludzi? Może w jakiś sposób każdy
znajduje swoje szczęście, gdy zaczyna być sobą?
A co jeśli nigdy nie znała
Rona?
A Vanessa tak, mimo że
spotkała go o wiele później niż ona?
Te zastanowienia wprawiały
ją w niesamowicie melancholijny nastrój.
Wiedziała jednak, że musi
mu pokazać, że jest w stanie być ponadto i stanąć z nim w twarzą
w twarz, być obecną na ślubie swojego dawnego przyjaciela, z
którego powinna być dumna.
Poza tym i tak nic do niego
nie czuła. Niestety między ich dwójką kiedyś coś zaszło i
wiedziała, że nawet jeśli oboje się z siebie wyleczyli nic nie
będzie tak jak dawniej.
Ginny natomiast mimo małej
ilości snu była w świetnym humorze. Latała od treningów
Quiditcha do biblioteki, potem na spotkanie z Zabinim, aż w końcu
wracała do dormitorium paplając o kreacji na zbliżającą się
imprezę jej rodziny. Wesele miało podobno wyglądać jak to Fleur i
Billa.
Hermiona nie była pewna czy
ta informacja była dla niej pozytywna czy negatywna. Z tamtym
ślubem, wiązały się pewne nieprzyjemne wspomnienia, ale związek
tamtej dwójki był niemal idealny, co może jednak wróżyło dość
dobrze?
Pewnego popołudnia, gdy
ślęczała z Weasleyówną nad książkami zjawił się przy nich
chłopak rudowłosej, zapewniając, że załatwił dla Granger
partnera. Lekko się zarumieniła na myśl, że zajęty Ślizgon musi
ją swatać ze swoimi kolegami, bo ona nie ma do takich rzeczy głowy.
Zapewnił, że nie będzie zawiedziona jego postawą i będą się
razem świetnie bawić. Oświadczył, że chłopakowi się trochę
śpieszy, więc będzie obecny tylko przez parę godzin.
Sama Gryfonka nie planowała
i tak zostać do późna, więc tylko wzruszyła ramionami i
podziękowała Zabiniemu, wracając do lektury, mimo że literki
zaczynały rozmazywać się jej przed oczami i układać w nieznane
dziewczynie wzory, nękające jej umysł.
W weekend przed weselem
Ginny wyciągnęła ją na zakupy, uprzednio prosząc o zgodę
Dyrektorki.
Kiedy rudowłosa
przeciągnęła ją po co najmniej dwudziestu sklepach z kreacjami na
miarę od czarodziejskich krawcowych, Hermiona wyszła z propozycją
by wybrały się do zwyczajnego, mugolskiego centrum handlowego.
Weasley na początku popatrzyła sceptycznie na przyjaciółkę, ale
sama równie zrezygnowana jak brązowowłosa w końcu przystała na
jej propozycję.
Hermiona mimo zmęczenia
oglądaniem ciuchów, do których nie przywiązywała jakiejś
ogromnej wagi odnajdywała widok jej młodszej przyjaciółki wśród
świata przecen i zakupowego szaleństwa zabawnym. W końcu była
chłopczycą, grającą w Quiditcha, wychowaną wśród samych
braci..a i tak lepiej radziła sobie podczas poszukiwań kreacji niż
ona.
Po długim czasie wyszły z
galerii z naręczami toreb, nie potrafiąc odmówić lekko namolnym
asystentom w sklepach, szepczącym o dostępnych aktualnie okazjach.
Może było to trochę
egoistyczne i głupie z jej strony, ale chciałaby by stan majątkowy
jej koleżanki się nie powiększył. Tak samo jak jej. Dzięki temu
nikt nie mógłby namówić dwójki Gryfonek do zakupu tak wielu
ładnych łachmanów i gratów.
Granger spojrzała się na
torby Weasley- miała ich jeszcze więcej niż brązowowłosa.
Zdała sobie sprawę, że
jeśli ktoś zyskuje możliwości, tak nagle jak ona; łatwo może
przeholować.
Wszystko z czasem się
zmieniło, a ona odnajdywała trudnym pogodzenie się z nową
sytuacją. Po tym jak przeżyła tak wiele za czasów Voldemorta,
zaczynała dostrzegać jak wiele rzeczy dawniej postrzegała w inny
sposób. I ludzi.
Brak wiary w swoje
przekonania o bliskich powoli tak męczyły Granger, że nie
zdziwiłaby się, gdyby nagle zrobiła się przez nie zbyt wyczerpana
i smutna by chodzić. Ciekawe jakby zareagowali przechodnie na widok
młodej dziewczyny czołgającej się po ziemi jak w wojsku, a raczej
jakby uciekła z zakłady psychiatrycznego.
Kiedy w końcu aportowały
się na stację w Hogsmede, padała z nóg. Lekki wiatr wiał,
niszcząc ich fryzury. Pogoda ostatnio zrobiła się bardzo ładna,
ale i tak nie wiele korzystały z tego przywileju, ze względu na
brak czasu.
Długi spacer nie był
końcem przygód. Bo gdy dotarły do Hogwartu i jedynym o czym
Hermiona marzyła po rzuceniu się na swoje łóżko był głęboki
sen, do dormitorium wpadła Parvati, która zaczęła nawijać o
czymś z czego ona mimo swego wysokiego ilorazu inteligencji nie
zrozumiała ani słowa.
Po raz pierwszy miała
ochotę rzucić w człowieka czymś co znajdzie pod ręką.
W wyniku frustracji,
przepracowania, zmęczenia i głęboko skrywanych samotności i
tęsknoty za Draconem, Hermiona Granger odczuła pierwsze instynkty
sadysty i spiskowca.
Dziewczyna średniego
wzrostu o długich brązowych włosach, kręcących się falami po
łopatkach stała przy barku, pijąc białe wino z kieliszka. Jej
jasna kreacja, podkreślająca idealnie figurę mieniła się w
słońcu, niczym w filmie. Odwróciła wzrok. Krzesła były
ozdobione obrusami i wstążkami, a przed nimi stał łuk
przyozdobiony kwiatami. Cały ogród wyglądał jakby ktoś nagle
tchnął w niego życie. Mnóstwo róż i drzew zaczęło się
odradzać, dodając trochę uroku tej całej sytuacji. Po chwili
goście zasłonili jej widok, siadając na miejsca. Widząc to
Granger odłożyła kieliszek, dziękując barmanowi i usiadła jak
najbardziej z tyłu jak się dało. Wkrótce obok niej pojawili się
Ginny i Zabini- oboje bardzo eleganccy i szczęśliwi. We włosach
rudej powpinane były wsuwki z małymi perełkami, a jej sukienka na
ramiączka była w pastelowo-różowym odcieniu. Garnitur Blaisa był
czarny, dopasowany i drogi. Przy szyi miał muszkę. czuła jego
ostre, męskie perfumy. Oboje wyglądali świetnie.
Usiedli obok niej nim
ceremonia się zaczęła. Jej oczekiwany ,,partner'' najwidoczniej
nie zamierzał towarzyszyć jej podczas ceremonii ślubu i o dziwo
nie miała mu tego za złe. Sama jakby mogła zerwała by się
stamtąd.
W zasięgu wzroku Gryfonki
pojawiła się sylwetka mężczyzny, który dał jej wiele, ale też
bardzo dużo zabrał. Ronald Weasley u boku swojej narzeczonej,
przyszłej żony. Nie, nie Hermiony, Vanessy.
Kobieta była śliczna.
Musiała to przyznać. Włosy miała brązowe, ale o wiele
ciemniejsze od Granger. Oczy miała zielone i przyciągające wzrok.
Twarz ostro zarysowaną i ładną. Jej sylwetka była chuda, ale w
odpowiednich miejscach uwypuklona lub wcięta co nadawało jej
atrakcyjności, którą nie wzgardziłby żaden mężczyzna. Na pewno
nie tak sławny jak Ronald.
Sprowadzony ksiądz zaczął
coś mówić, a ona czuła się tak dziwne, patrząc na coś co
kiedyś mogłoby zniszczyć jej mały świat, sprawić, że rozpadła
by się na drobne kawałeczki; nie czując zupełnie nic.
Dla niej to był po prostu
film, który za parę minut dobiegnie końca. Wszystko pójdzie
według planu, nic nie wybiegnie spoza scenariusza.
Marzenie.
Bajka.
Jedna taka chwila w życiu.
Dwa pytania.
-Czy pragniesz poślubić
tę kobietę?
-Czy pragniesz wyjść
za tego mężczyznę?
Dwie odpowiedzi.
-Tak.- powiedział Ron.
-Tak.- odrzekła
kobieta, przeciągle wzdychając i wpadając w jego objęcia niczym
człowiek w objęcia Morfeusza; słodkie, spokojne i bezpieczne.
*
,,drink up with me now and
forget all about the preassure of days
do what i say and I'll make
you okay and drive them away
the images stuck in your
head''
Ciemnowłosy chłopak o
dobrze rozbudowanej sylwetce i ciemnych jak węgiel oczach stał
przed bramą, prowadzącą do ogrodu rodziny Weasley i wpatrywał się
w znak z napisem ,,Nora''.
Z dala mógł zobaczyć
duży, biały namiot, w którym ludzie bawili się, pili i
świętowali.
Ślub się skończył i
rozpoczęło się oczekiwane wesele. Między setką nieznaczących
dla niego wiele twarzy, znajdowało się jedno drobne, upstrzone
piegami oblicze. Mógł ją nareszcie zobaczyć. Zastanawiał się
czy powinien jej zdradzić tajemnicę. Że jego wygląd jest tylko
chwilowy. Że tak naprawdę jest Draconem Malfoyem i kocha ją tak
jak nie powinno się kochać byłego wroga.
A może powinien potraktować
to spotkanie jako ostatnie pożegnanie?
Miał nadzieję, że patrząc
na nią, wirując z nią w tańcu będzie w stanie zapamiętać ją
na resztę swojego życia. Bał się jednak, że kiedy będzie
trzymał ją w swoich ramionach, już nie będzie potrafił jej
puścić. Przywróciła jego życiu jakiś sens. Może dziwaczny,
zważywszy na to w jakiej sytuacji się znajdowali...
Jego myśli wbiegły na inne
tory. Ginny i Blaise. Nigdy by się nie spodziewał, że jego kolega
znajdzie w sobie tyle odwagi. Nie obawiał się Pansy, tak jak on.
Ale też nigdy nie miał z nią tyle wspólnego co blondyn...
Draco nie był ślepy.
Widział, że Parkinson się na nim odgrywa, bo dał jej kosza. Nie
rozumiał czemu nie mogła się wreszcie z tym pogodzić i zacząć
żyć własnym życiem, nie utrudniać go jemu i jego bliskim.
Kiedyś, przed tym jak zwariowała uważał ją przecież za dobrą
koleżankę.
Z otchłani jego własnego
umysłu wyrwał go dźwięk jakiejś wyjątkowo skocznej piosenki.
Przeszedł przez odnowioną
bramę i skierował się w stronę namiotu, czując, jak narasta w
nim fala podniecenia, ale i głęboko skrywanego strachu.
Z każdym krokiem głośność
muzyki się zwiększała. Kiedy wszedł między tłum gości, parę
kobiet zwróciło głowę w jego stronę. Usłyszał obok siebie głos
jakiejś rudej kobiety, pytającej o to czy by z nią nie zatańczył.
Jakby nie nalegała, jakby nie pragnęła jego uwagi, nie chciał z
nią rozmawiać.
W głowie Ślizgona wirowała
tylko jedna postać.
Nie było w niej nawet
Blaisa ani Ginny.
Nie było pieprzonego
Wieprzleja.
Tylko ona.
Granger. Granger. Granger.
I wtedy ją zobaczył. Jak
zwykle olśniewającą i niewinną. Niepozorną, a wspaniałą.
Delikatną, a silną. Nieśmiałą, a odważną.
Rozmawiającą z Weasleyem.
Wyglądali jak podarty
obrazek, który próbowali skleić, ale kawałki nie chciały już
pasować. Widać było, że życzą sobie nawzajem jak najlepiej,
pytają się co u nich, ale nie było w tym nici porozumienia,
ciepła, nie posiadali już kluczy do swoich serc. Zgubili je w wirze
codziennych spraw, problemów, sprzecznych uczuć i zmian.
Zmienili się.
Jak wszyscy.
-Z nikim nie przyszłaś?
Pewnie cała szkoła by chciała z tobą pójść na imprezę,
Hermiono. Jesteś sławna- powiedział Ron, starając się
podtrzymać rozmowę.
-Właściwie..- zaczęła
dziewczyna, ale nie zdążyła dokończyć, bo Draco podszedł do
niej, kładąc swoja dłoń na jej drobnym ramieniu, lekko pokrytym
pieprzykami.
-Och, chyba już jest-
powiedziała trochę przekornie, uśmiechając się raz po raz ku
niemu lub ku Weasleyowi.
-Czy mogę wiedzieć jak
się nazywa twój...towarzysz?- spytał poddenerwowany Ron,
wyciągając dłoń w stronę szatyna, który przed nim stał.
-Amadeus Watson- Ach
tak, Malfoy z całą pewnością nie był prostym człowiekiem- nie
ważne, że był w ciele przypadkowego mugola, musiał wymyślić
imię pasujące arystokracie.
-Miło mi.
Z całą pewnością-
pomyślał Ślizgon, oddalając się wraz z Granger od rudzielca.
Położyła niepewnie dłoń
na jego ramieniu, a on poprawił ją, sugerując by ścisnęła
pewniej.
-Amadeus. Ciekawe imię.-
odezwała się, patrząc na niego brązowymi ślepiami, widział w
nich błysk wrodzonego zainteresowania.
-To samo mógłbym
powiedzieć o twoim- odrzekł krótko, okręcając ją wokół jej
własnej osi.
Wylądowała w jego silnych
ramionach, a na jej twarzy wykwitł widoczny rumieniec.
Miał ochotę wybuchnąć
śmiechem, ale mogłaby uznać to za niegrzeczne.
-Chyba mnie się nie
boisz?- zapytał, przybierając ten typowy dla niego uśmieszek,
zupełnie inaczej wyglądający na ustach obcego mężczyzny.
-Co ty. Jesteś znajomym
Blaisa. Ale cię nie znam. Może powiesz mi coś o sobie.
Zaśmiał się krótko,
kołysząc ją w tańcu.
-Jestem zwyczajnym
chłopakiem, który poszukuję szczęścia w tym zagmatwanym
świecie- niby zmyślał, a czuł, że te słowa wypłynęły prosto
z ciemnego serca Dracona.
- To kolejna rzecz, która
nas łączy, Amadeuszu- rzuciła.
Rozmawiali. Długo. Jakby
byli sobie zupełnie obcy. Poznawali się od nowa, jak gdyby byli w
innym wcieleniu i przez przypadek spotkali się po raz kolejny.
-Może pójdziemy coś
wypić?- zaproponował, gdy się zmęczyli, a ścisk na parkiecie
zaczął im poważnie doskwierać.
Skinęła głową i
skierowali się do barku samoobsługowego.
Ślizgon nalał do szklanek
trochę whiskey, pamiętając o tym, że musi zachować dla niej
umiar. Dla niej. Dla siebie. By mógł zapamiętać w pełni ten
wieczór. I Hermionę.
-Wiesz, miło czasem się
tak oderwać od rzeczywistości. Wszystko wydaje się baśnią,
która dobiega końca, z każdą minutą zabawy. Wrócimy potem do
swoich żyć, do słodko-gorzkich elementów puzzli składających
się na naszą egzystencję.- zaczęła mówić, a z jej głosu
można było wyczytać zatrważającą nutę smutku.
Poczuł, że ciarki
przechodzą mu po plecach, mimo że był rozgrzany po tańcu.
Oparł się o blat
naprzeciwko niej i zauważył, że przez chwilę zapatrzyła się w
jego oczy.
Tak bardzo by chciał by
mogła zobaczyć w nich te prawdziwe, stalowe tęczówki, które
odzwierciedlały jego duszę.
-Zapomnij o tym, że
czas leci. Ważna jest ta chwila. Spraw by była słodka i
niezapomniana. Zostaw gorzki smak z tyłu umysłu i baw się,
głupia.- odpowiedział, wymawiając ostatnie słowo frywolnie,
jakby było pieszczotliwe.
Dolał jej bursztynowego
płynu do szklanki automatycznie; chyba weszło już mu to w nawyk.
Wypiła duszkiem z
zamkniętymi oczami co porządnie go zaskoczyło.
-Pieprzyć to wszystko.
Młoda jestem, nie?
Uśmiech wykwitł na ustach
chłopaka, gdy wziął łyka alkoholu.
-Nareszcie gadasz z
sensem.
,,people you've been
before that you don't want around anymore
that push and shove and
won't bed to your will
I'll keep them still''
*
,,drink up, baby, look at
the starsI'll kiss you again between
the bars where I'm seeing youthere with you're hands in
the airwaiting to finally be
caught
drink up one more time and
I'll make you mine
keep you apart deep in my
heart separate from the rest
where I like you the best
and keep the things you forgot''
Wypili jeszcze trochę,
tańczyli póki nogi nie bolały ich tak, że nie mogli już dalej
tego robić. Hermiona zdjęła obcasy, wycierając dłonią spocone
czoło. Brunet wziął ją pod rękę.
Wiedział, że jego czas z
tą dziewczyną dobiega końca.
Marne trzy godziny.
Spraw, Draco by były
piękne- myślał.
Coś pchało ich do siebie
i Malfoy wiedział co, ale dziewczyna nie. Jednak może przez
alkohol, może przed doskwierającą obojgu samotność ich usta
spotkały się na moment tak szybko odrywając się od siebie jak
prędko fala obmywa brzeg i wraca do morza.
Wyszli do ogrodu. Zimne
powietrze smagało ich twarze, dodając tej sytuacji przyziemności.
Gwiazdy lśniły na niebie,
tworząc konstelacje nie zbadane przez astronomów. Chciał wierzyć,
że sklepienie nad nimi jest tylko dla ich dwójki, jedyne w swoim
rodzaju.
Taka noc nie mogła się
powtórzyć.
Usiadła na ziemi, patrząc
się w dal.
Wzrok miała spokojny jak
ocean.
Jego musiał wyglądać jak
huragan.
Instynktownie przysiadł
obok niej. Jej rysy twarzy, malowały mu się przed oczami jak
najwspanialszy obraz. Nie chciał. Nie chciał jej więcej nie
zobaczyć.
Ile czasu mu zostało do
zmiany w Dracona?
Ile czasu do odkrycia przez
niej prawdy?
Nie mogła.
Nie mogła się jej
dowiedzieć.
Zaczęli się całować,
nieświadomi kto zaczął pierwszy. Czuł jakby tonął i był z
tego zadowolony.
,,Może jestem
popaprana, ale pocieszające jest to, że ty też.''Słowa
Hermiony były dla niego piękną sentencją.
Nagle,
zupełnie niespodziewanie zaczął czuć dziwny ból rozchodzący
się po jego całym ciele; od nóg aż po głowę. Znajome uczucie.
Musiał przerwać to. Musiał uciekać. Zanim się dowie.
Nie
potrafił. Nie mógł. Ona była tak blisko.
Czuł
swoje znajome dłonie; duże i podłużne. Gubił mięśnie na rzecz
chudej aczkolwiek silnej sylwetki. Powoli, ale dla niego za szybko.
Granger wciąż miała zamknięte oczy.
W końcu
zmianie uległa jego twarz, a wraz z nimi całowane przez szatynkę
usta.
Chwilę
zajęło jej zauważenie tej zmiany. Skonsternowana patrzyła na
blondyna chwilę, zamroczona nie mogła sobie przypomnieć skąd go
zna.
Ale
rozpoznała. Nie wiadomo jak bardzo.
Popchnęła
go.
- To
ty! Oszuście! Tego chciałeś? Tylko tyle? Nie zależy ci wcale na
mnie..- wpadła w obłęd, krzyczała.
Pojedyncza
łza spłynęła po jej bladym policzku, rozmazując tusz do rzęs.
A on uciekł. Zostawił ją.
Pół świadomą tego co robi, pół świadomą. Skołowaną
trucizną, która wyniszczała jego. A on działał na nią, tak
samo jak alkohol na niego.
Niszczył ją.
---------------------------------------------------------------------------------------------------Nareszcie! Wracam z
kolejnym rozdziałem. Troszkę dziwnym, ale mam nadzieję, że
atmosfera podpasowała wam :p. Piosenka użyta do
rozdziału:
http://www.youtube.com/watch?v=hPD-a1FjUtU
Błagam, błagam
komentujcie! To bardzo ważne, bym znała
waszą opinie. Dziękuję wszystkim, którzy to robią.