sobota, 5 kwietnia 2014

Rozdział XXXIV- Ocalały Ikar

,,Living beyond your years
Acting out all their fears
You feel it in your chest

Your hands protect the flames from the wild winds around you''
Bastille ,,Icarus''

Wiosenny wiatr w nocy wciąż był chłodny i mroził skórę Dracona Malfoya, stojącego na małym balkonie, otoczonym żelazną, starannie zdobioną balustradą. W dłoni trzymał szklankę z bursztynowym płynem, na który rzucał blask jarzący się bielą księżyc. Jego jasne włosy były w nieładzie, koloru tak uniwersalnego jak barwa gwiazd.
Opierał się o barierkę wyczerpany własnymi myślami krążącymi wokół wszystkiego na czym mu tak bardzo zależało. Dobrze zdawał sobie sprawę jaki żałosny był. Wojna wyniszczyła jego zdolność do walki, stał się tak wrażliwy jakby narodził się po raz drugi. Był inną osobą. I nie wiedział czy gorszą czy lepszą.
Strach jednak nigdy go nie opuścił.
Mimo tego ile swojej własnej trucizny wlał w siebie, alkoholu, wciąż pamiętał twarz dziewczyny, którą tak chciał uchronić przed kolejnymi rozczarowaniami i niekończącym się bólem, a tylko jej tego wszystkiego przysporzył.
W jego myślach nie była szczęśliwa, taka jaką pragnął ją zapamiętać, ale zalana łzami, które były dla niego jak obmywające powoli jego wycieńczone ciało wzburzone fale. Długo myślał jak mogłyby inaczej potoczyć się ich losy. Wcześniej był pewny jakby chciał żeby to wszystko wyglądało. Ale teraz jego wyobrażenia były mętne, oddalone, jakby patrzył na dno basenu z wysokości.
Co on mógł zrobić, by było tak jak tego pragnął? Pójść się naskarżyć na Pansy? Kto by mu wierzył? Bez żadnych dowodów, jego słowu? Słowu byłego Śmierciożercy? Nieszczęśnika jakim był?
Nie mógł zmusić Hermiony do zrobienia tego, ponieważ to mogłoby skończyć się dla niej niezbyt dobrze, a troszczył się o nią jak o nikogo innego.
Coraz to kolejne łyki paliły jego wnętrzności niczym żywy ogień. Może był masochistą? Przyprawiał sobie więcej cierpienia, gdy miał już go dość? Może chodziło o to, że chciał odwrócić swoją uwagę od życia, z którego nie był dumny?
Nawet jeśli, to nie dawało żadnych skutków. Mimo to nie potrafił przestać.
Brakowało mu codziennego widywania Blaisa, swojego najlepszego przyjaciela. Zupełnie tak jak, gdy brunet zniknął podczas wojny, zostawiając go samego z brzemieniem, którego nie potrafił udźwignąć.
Tym razem to on oddalił się od niego. Nie był pewny czy naprawdę dał mu szansę by był szczęśliwy, ale na pewno odsunął od niego, Ginny i przede wszystkim Hermiony niebezpieczeństwo.
Obwiniał się, Merlinie, obwiniał się za wszystko.
Gdyby nie to, że olał Parkinson, być może dał jej nadzieję...
Gdyby nie to, że najpierw zachowywał się źle względem Hermiony, a potem tak gwałtownie zmienił o niej zdanie...
Gdyby od początku stanął po właściwej stronie może jego krzyki gdzieś by dotarły.
Nie byłyby beznadziejne, jak wszystko czego dokonał.
Obracał się w towarzystwie bohaterów, takich jak Granger, którzy uratowali mu jego tchórzliwy tyłek, a on pakował ich w jeszcze większe kłopoty.
Myśli w jego głowie wirowały w zawrotnym tempie, po jakimś czasie bardzo powoli zwalniając i rozmywając się.
Skulił się na ziemi, czując jak jego lodowate serce płonie. Gdyby można było je dostrzec, byłoby najjaśniejszym punktem w okolicy. Niemym wołaniem o pomoc.
Nagle stracił przytomność, na chwilę zapominając o wszystkim. Chaos, zastępując jeszcze ciemniejszą nicością.
*
Matka Dracona odniosła go do łóżka, jak to robiła, gdy był malutki i niewinny. Zanim jej mąż go zniszczył, zanim Voldemort dokonał dzieła ostatecznego. Ich dwoje nie zrozumiałoby matczynych miłości i litości, jakie odczuwała Narcyza Malfoy patrząca na cierpienie swojego syna. Popatrzyła się na jego twarz, na której od dawna nie widziała uśmiechu. Pod oczami chłopaka widniały nierealnie ciemne okręgi, oznaki wyczerpania. Brak snu pozostawiał ślady na jego ciele. Parę razy widziała jak wychodził z domu i wracał pijany, naćpany Merlin wie czym.
Kiedy już był w domu zażywał tabletki nasenne, które nie zawsze mu pomagały. Bała się jakie koszmary mogły go nawiedzać po nocach. Ona sama długi czas po Drugiej Bitwie nie sypiała. Kiedy zniknął jej mąż poczuła tęsknotę i wewnętrzny spokój jednocześnie, co pozwoliło jej jakimś cudem na odrobienie zaległej dawki snu.
Dużo się o niego martwiła. Był jej jedynym synem, jedynym co zostało jej na ziemi do kochania i dbania.
Łzy zbierały się w jej oczach, gdy patrzyła na swoje dziecko, które wzleciało zbyt nagle za blisko słońca i upadło na samo dno. Przez lata, gdy Malfoyowie służyli Czarnemu Panu, starała się zachować resztkę moralności oraz człowieczeństwa i wczepić jej cząstkę w Dracona. Oboje byli wciąż zagrożeni, ale to głównie na nim odbiły się te straszne przeżycia. Blaise mówił jej co było powodem jego bólu. Pamiętała, że gdy Zabini wypowiedział imię dziewczyny, którą torturowano w jej domu, z jej oczu wypłynęła rzeka łez. Wspomnienia stały się wyjątkowo żywe, wyrzuty sumienia znów dały o sobie znać. Ale mimo tego, płakała ze szczęścia. Zdała sobie wtedy sprawę, że jej dziecko jest zdolne do miłości do drugiego człowieka, bez względu na to skąd pochodziła Hermiona, ile ich dzieliło.
Tyle zrobił by się zmienić, a wrócił do punktu wyjścia. Do załamania nerwowego, które dopadło go po Bitwie. Blaise utulił ją przy swojej ostatniej wizycie w rezydencji, delikatnie głaszcząc po głowie. Była dumna z Dracona, że przyjaźnił się z kimś tak wartościowym jak ten chłopak.
Modliła się całą swoją siłą by dane mu było cieszyć się tym co miał, bo mimo wszystkiego złego co mu się przydarzyło, może ponad miarę, dostał tyle miłości ile dostało niewielu.
Wiedziała, że nie może tolerować jego ciągłego picia Whiskey i szlajania się po najdziwniejszych zakątkach miast. Nie tak powinna postąpić jako matka. Nie mogła liczyć na to, że alkohol wymyje z niego wszystkie przykre wspomnienia, obrazy zaklinowane w jego umyśle. Wiedziała, że jej jedyny syn nie przestanie zadawać sobie tego bólu, póki ktoś mu nie pomoże.
Wiedziona przeczuciem zaczęła przeszukiwać jego pokój, z początku uważając by go nie zbudzić, potem gdy zdała sobie sprawę, że nie ma takiej opcji, stała się bardziej pewna siebie. Wszystkie łatwo dostępne miejsca zawierały rzeczy codziennego użytku, tylko w jednej z szafek odnalazła prawie opróżnioną butelkę jakiegoś trunku. Zabrała się do przeszukiwania jego ubrań. Nie znajdując nic, Narcyza miała już zamiar się poddać, lecz nagle wymacała ręką jakieś pudełko.
W jej dłoniach znajdowały się tabletki, które tak często łykał w obawie przed tym co jego podświadomość mogłaby mu pokazać we śnie, że stało się to dla niego tradycją. Z bolącym sercem schowała paczuszką do kieszeni swetra.
W tamtym momencie w jej głowie znajdowała się tylko jedna myśl; nie pozwolić swojemu synowi na autodestrukcję.
Skończyła z naręczem substancji odciągających go od czarnej otchłani smutku, substancjami będącymi zalążkiem czegoś większego niż tylko to.
Zanim zamknęła drzwi jej wzrok przykuł srebrny pierścionek leżący samotnie na szafce. Jego zieleń raziła Narcyzę po oczach po raz pierwszy, przypominając jej o dziewczynie, której pewnie nigdy nie będzie dane założyć go na palec.
*
Draco obudził się z okropnym bólem głowy. Jednym z tych, które nie pozwalają ani na podniesienie się z łóżka, ani na ponowne zapadnięcie w sen. Czuł pustkę, której nie potrafił zapełnić. Nie pamiętał nic z poprzedniej nocy. Wciąż jednak nie była to amnezja, której z każdym dniem pragnął coraz bardziej. Chciałby stać się niewidzialny, wymazać swoją postać z życiorysów ludzi, których kochał. Gdyby tylko starczyło napisać na kartce swoje imię i je zetrzeć... Czy ktokolwiek rzeczywiście był bardziej trwały niż parę słów wypisanych na skrawku papieru?
Tak, bohaterowie. Oni zawsze zostają w ludzkiej pamięci nawet jeśli większość społeczeństwa nie rozumie ich heroizmu, tego z czym musieli się zmierzyć by znaleźć się na kartach historii.
Niespodziewanie obraz pokoju zaczął się wyostrzać przed jego oczami. Na tle pomieszczenia znajdowała się postać, z początku jedynie przypominająca o kontrastującej z nią ścianie.
-Idziesz ze mną do Hogsmeade, marnotrawny smoku- szturchnął go niezbyt delikatnie Blaise.
Blondyn miał zamiar się uszczypnąć by sprawdzić czy nie śni, ale rozmyślił się przypominając sobie, że nie miewa ich, gdy zażywa tabletki. Z trudem przekręcił się tyłem do Zabiniego, chowając twarz w poduszkę.
-Odejdź, ciemna maso.
-Znów robisz się opryskliwy, nie dobrze.- powiedział brunet, pociągając za koniec kołdry.
Po chwili Draco z głośnym grzmotem runął na starą, drewnianą podłogę.
-Mam nadzieje, że bolało. I, że to co powiedziałeś nie miało być żadną sugestią co do mojego koloru skóry- odrzekł gość, po czym zaczął starania postawienia kolegi na nogi.
Po paru zachwianiach i unikniętych upadkach udało się Malfoyowi stanąć, a następnie wypić eliksir na kaca i ubrać w pierwsze lepsze ubrania.
Kiedy wyszli z pokoju żaden z nich nie miał pojęcia jak wiele od tego czasy może się zmienić.
Pożegnawszy się z Narcyzą Malfoy opuścili rezydencje, odprowadzeni jej smutnym spojrzeniem.
Zanim Draco zdążył spytać się o jakieś szczegóły planów przyjaciela, ciemnoskóry złapał go mocno za przedramię i po chwili powróciło znajome, nieprzyjemne uczucie, towarzyszące teleportacji.
Kiedy blondyn poczuł grunt pod nogami otworzył nieświadomie zamknięte oczy. Otaczał go tłum nastolatków o uśmiechniętych twarzach i podobnych ciuchach. Wszyscy byli bardzo radośni i głośni. Ale ani Malfoy ani Zabini nie wierzyli w szczęście wszystkich osób znajdujących się w tamtym momencie w Hogsmeade.
Sklepy i znane puby były oblężone mnóstwem ludzi, więc długo szli uliczkami miasteczka, poszukując jakiegoś spokojnego miejsca na odpoczynek i jedną z tych niezręcznych rozmów, które czasami następują między starymi przyjaciółmi.
Zaszli do okolic, których nie znali. Draconowi wydało się żałośnie śmieszne to ile razy był na wycieczce w tamtej mieścinie, a nigdy nie widział nic prócz Trzech Mioteł czy paru sklepów. Hogsmeade wydawało mu się być idealnym przykładem tego, że zazwyczaj ludzie nie próbują niczego poznać od początku do końca. Zostawiają swój ślad w miejscach, na przedmiotach, ludziach...Jakby bali się lub po prostu nie chcieli dowiedzieć się czegoś więcej.
Bo mogłoby to im nie pasować, przerazić ich, odepchnąć..Przecież rzeczy czarno-białe są o wiele prostsze w swojej istocie, czyż nie? Nikt nie pragnie komplikacji. Łatwo oceniać wszystko po jedynie powierzchownym przyjrzeniu się.
Zawędrowali do obcego im miejsca, chociaż było częścią czegoś znanego. I dopiero wtedy zdali sobie sprawę, że obok bardzo blisko postawionych przy sobie domków stał maleńki kościółek, wyglądający jak krucha budowla z klocków.
Draco wychował się w rodzinie, która służyła Czarnemu Panu. Lucjusz nie był z pewnością religijnym typem człowieka. Młody Malfoy naprawdę zdziwiłby się, gdyby usłyszał z ust ojca, że istnieje coś więcej poza chorymi rozgrywkami czarodziei na Ziemi. Tylko one były dla niego ważne i tylko o nich myślał. Więc tak wychował swoje dziecko. Jeżeli można było nazwać to co z nim zrobił ,,wychowaniem''.
Kiedy więziono w ich domu ludzi, pewnego dnia, przechodząc korytarzem Draco usłyszał jak jego matka szepczę jakieś słowa, płacząc cicho. Wtedy zrozumiał, że wcale nie jest taka silna jaką udawała, a jeżeli miała jakąkolwiek siłę to skądś ją czerpała.
Spojrzał się na krzyż na dachu, jakby przenikający deszczowe chmury.
Chciał zrozumieć myślenie matki i jej wiarę w coś w co nigdy tak naprawdę nie nauczyli go wierzyć.
Nie miał pojęcia co miał zamiar tym osiągnąć, ale zrobił parę kroków i doszedł do dużych, starych drzwi.
Po otworzeniu ich przed jego oczami pojawiło się podłużne pomieszczenie, z rzędami ławek i przeciwległą do drzwi ścianą, na której wisiał krzyż z martwym człowiekiem. Pod nią stał także jakiś stół, na której leżała opasła księga.
Usłyszał, że drzwi się otwierają i drgnął, obawiając się, że będzie musiał się komuś z czegoś tłumaczyć, ale gdy zobaczył wchodzącego przez nie Blaise'a spojrzał znowu przez siebie.
Panująca wokół nich cisza była jedną z tych oczyszczających, potrzebnych. Ktoś powiedział, że jeżeli możesz z kimś milczeć i nie czuć się skrępowanym, możesz robić z tą osoba wszystko. To mogła być prawda.
Tak cicho jak szmer przesuwanych jesiennych liści po ziemi przez ostry wiatr, obok nich pojawił się niski człowieczyna w czarnej szacie. Był podstarzały, a na jego głowie znajdowało się niewiele włosów. Kiedy się odezwał jego głos był tak cichy, że oboje musieli się schylić by usłyszeć co do nich mówi.
-Trzeba mieć szczęście by umieć tak zabłądzić, by w rzeczywistości znaleźć się na właściwej drodze-powiedział ze stoickim spokojem, wodząc szarawymi oczami gdzieś poza nimi.
-Nie rozumiem. Co pan ma na myśli?- zapytał Draco trochę zdziwiony zainteresowaniem mężczyzny dwojgiem wpatrujących się w dal młodych ludzi.
-Jest coś chłopcze, co chciałbyś mi powiedzieć?- zapytał znienacka, odchodząc od nich w stronę drewnianego mebla, stojącego pod ścianą, przy którym usiadł po jednej stronie. Druga pozostała wolna, czekając na to by zajął ją blondyn.
Rozejrzał się po sali i zobaczył jak jakaś staruszka klęczy przy podobnym i szepce coś przez ,,kratkę'', za którą siedział mężczyzna w podobnym stroju i słuchał jej z twarzą schowaną w dłonie.
Draco wziął głęboki wdech, poszedł za nim i padł na kolana, próbując przemyśleć to co chciał wyrzucić ze swojego serca.
-Witaj nieznajomy... nawet nie wiem jak na imię masz*- wyszeptał kurczowo łapiąc się palcami za kąty mebla i kręcąc głową na swój brak zdolności doboru adekwatnych słów do sytuacji.
-To nie jest ważne- usłyszał głos, który zdawał się przeszywać go na wskroś- Powiedz, czego żałujesz?
-Widzisz, jest ktoś kogo naprawdę zraniłem...Starałem się naprawić wszystko co zrobiłem, zmienić się. W ostateczności wcale nie stałem się lepszy. Przez całe życie zrobiłem tak wiele rzeczy, których żałuje, które ..- załamał mu się głos- Widzę to wszystko kiedy miewam sny, lepiej niż potrafiłbym to opisać. Powiedz mi, że jesteś jednym z nich...
-Na pewno nie jestem twoim koszmarem- zaśmiał się i ku zdziwieniu Malfoya był to bardzo ciepły, przyjemny dźwięk.
-Byłem kłamcą, Śmierciożercą, który wszelkimi sposobami próbował znaleźć sposób by przeżyć.- wypluwał z siebie po kolei słowa, które przez tak długi czas były nacięciami na jego sumieniu- Kosztem innych. Ale nie mogłem zrobić niczego doszczętnie złego. Nawet tego nie potrafiłem.
Kiedy to wszystko się skończyło, miało być w porządku. Miałem już nikomu nie zrobić żadnej krzywdy. Ale pojawiła się ona..dziewczyna, której kiedyś szczerze nienawidziłem, którą zawsze mieszałem z błotem. I stałem się złodziejem, który skradł jej serce. Chciałbym móc być tym, który będzie zawsze przy jej boku. Chciałbym móc codziennie sprawiać jej radość...
-Co ci stoi na przeszkodzie?
-Lecę w dół przez błędy wszystkich lat. Widzę wyraźnie wszystkie rozczarowane twarze...
-Możesz znaleźć sposób by lecieć w górę, chłopcze. Sprawić by te twarze nie pozostały takie na zawsze.
- Jak?
-Nie ma sytuacji bez wyjścia.
-Szukałem wyjść. Sposobów na ucieczkę z nią. Tyle razy o tym myślałem. Ale one były tak bezcelowe jak picie alkoholu by o niej zapomnieć.
-Nie stworzysz sobie bajki, poprzez unikanie rzeczywistości- odrzekł mężczyzna- Musisz się obudzić z tego nieskazitelnego snu, który próbujesz stworzyć.
Zamknął oczy, czując jak napływają do nich łzy. Czy rzeczywiście było coś co mu umykało? Nadzieja, której mu brakowało? Skrawek szansy? Cokolwiek?
W jego umyśle wirowała postać jego miłości w długiej sukni, z uśmiechem na ładnej twarzy. On wyglądał jak przypadkowy człowiek, zupełnie jak na balu, ale to w nim odnajdował szukaną część. Nie musiał nosić nazwiska Malfoyów by być sobą, nie musiał używać magii, nie musiał nawet analizować swojej przeszłości.
Mógł istnieć pod innym imieniem i być bardziej realny niż był kiedykolwiek.
-Hej, nieznajomy. Myślę, że już to zrozumiałem.
Zerwał się na nogi. Rzuciwszy jeszcze jedno spojrzenie w stronę tajemniczego mężczyzny i położywszy na chwile rękę na ramieniu siedzącego w tylnym rzędzie Blaisa, wypadł na zewnątrz. Deszcz uderzył go w twarz wraz z podmuchem świeżego powietrza. Czuł jak jego włosy stają się mokre, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Nie dbał o to.
Usłyszał, że drzwi kościoła otwierają się i dołącza do niego jego przyjaciel, zapinając po samą brodę płaszcz.
-Myślałem, że taka pogoda jest typowa dla Anglii. Najwidoczniej tu w Szkocji nie jest o wiele lepiej- rzekł ponurym tonem.
-Blaise?
-Tak?
-Myślisz, że Hermiona tu gdzieś jest?
-Prawdopodobnie, a co?
-Chyba dostałem olśnienia.- powiedział bardzo poważnie i ruszył przed siebie biegiem.
Woda spływająca z chmur spływała na niego, na jego przyjaciela, budynki tego miasteczka i drogi, którymi przeszło tyle dzieci. Obmywając wszystko i wszystkich z tych rzeczy, z którymi nie potrafiliby dłużej żyć.
- Zaczekaj!- wołał za nim brunet, któremu zdawało się, że facet, którego znał tyle lat nagle doszczętnie zwariował- Nie słyszałeś tej teorii, że tym szybciej się poruszasz tym szybciej mokniesz?
Argumenty Zabiniego nic nie dawały, nie zatrzymywały Dracona, który właśnie zdał sobie sprawę z siły prawdziwej miłości. Nic nie jest w stanie jej zatrzymać. Jeśli ma się wydarzyć i być, to będzie.
I wszelkie opory nic nie dadzą, bo wróci się do punktu wyjścia.
I wtedy ją zobaczył. Szła główną uliczką w żółtym płaszczyku, zakrywając się przed deszczem torbą z zakupami. Obok niej szła rudowłosa dziewczyna jego kumpla.
Nagle zerwał się silny wiatr, zrywając z szyi Hermiony chustkę. Leciała w powietrzu dopóki nie wpadła w odpowiednie miejsce, w ręce Dracona, niczym kot, który po długiej, samotnej wędrówce wraca do domu.
Swoimi chudymi palcami poczuł miękkość delikatnego czarnego materiału.
A po chwili jego oczy spotkały znajome czekolodowobrązowe tęczówki, przepełnione uczuciami zdziwienia i rozkojarzenia. Już nie złości. Nie gniewu.

-Chyba mam coś twojego- powiedział blondyn, machając w górze częścią garderoby Granger.
Podeszła do niego powolnym krokiem. Nagle z jej twarzy nie mógł wyczytać skrytych emocji.
Obawiał się, że zdążył ją zmienić, że nie powinien był jej zostawiać.
Ale właśnie to zrobił.
Czas przeszły.
-Chyba więcej niż tylko to- powiedziała cicho, odbierając od niego apaszkę.
Na chwilę ich zimne dłonie się spotkały, przyciągając się jak magnezy, odpychając się jak przeciwieństwa.
- Mógłbym być twoim Amadeusem Watsonem, jeśli Draco Malfoy to skończony nieudacznik i dupek.
Wzruszyła ramionami, a kącik jej ust lekko uniósł się do góry.
-Wzięłabym ich obu w zestawie, ale w odpowiednim miejscu.
-To chyba twój szczęśliwy dzień w takim razie, Hermiono.
W jednym tym samym momencie zbliżyli się do siebie. Słyszeli swoje bicie serc o wiele lepiej niż dźwięki, które wydawała szalejąca pogoda. Ulica była pusta, ale dla nich dwojga była bardziej tętniąca życiem niż zwykle. Bo właśnie na niej znaleźli drogi powrotne do siebie.
-Nie mogę uciec, dobrze o tym wiesz.
-Ty nie, ale ja tak. Zaufaj mi.
-Tobie? Draconowi Malfoyowi czy Amadeusowi Watsonowi?
-Obojgu.
Wyciągnął w jej stronę rękę, czekając aż ją złapie.
-Halo! Bardzo cieszymy się Draco, z twojego nawrócenia i nagłej chęci zmiany swojego życia, ale co z nami?- zapytał Blaise, pół żartem pół serio.
- Nawróceniem?- spytała Hermiona, unosząc do góry jedną brew.
- Potem ci to wytłumaczę- rzucił blondyn.
Spojrzał się na Blaisa i jego dziewczynę. I nagle jego myśli stały się bardzo sentymentalne. Tyle przeżył razem z tym wysokim ciemnoskórym chłopakiem. Tyle meczy razem wygrali. Tematów przegadali.
Tyle razy przyszedł mu na pomoc. Nie wiedział czy gdyby go nigdy nie poznał, wciąż kroczyłby po ziemi, podziwiał piękno świata wokół niego, oglądał twarze ludzi, których kochał.
Spojrzał się na Ginny, która wybaczyła mu bez zawahania wszystkie jego obelgi co do jej stanu majątkowego. Weasley, która była w stanie zostawić kogoś takiego jak Potter, chłopaka, którego pragnęła tyle lat, dla kogoś kto przez bardzo długi czas był dla niej zupełnie obcy.
Wreszcie przeniósł wzrok na grafitowo-szare niebo, z którego spadały ostatnie kropelki deszczu.
Może był Ikarem. Głupim młodzieńcem, który chciał z początku tak wiele, więc zbuntował się przeciwko temu co słuszne. Postępował jak nie powinien. Balansował na granicy życia i śmierci.
Ale jego historia nie kończyła się jak ten stary grecki mit. On został uratowany przez te same fale, w które wpadł. Został wyrzucany na brzeg, zanim cokolwiek mu się stało.
-Jeszcze się zobaczymy.- powiedział, przybierając bardzo szczery uśmiech.
Widząc go, Hermiona rozejrzała się czy nikt im się nie przygląda, czy to co się właśnie wydarzyło rzeczywiście jest tajemnicą między nimi, niebem, a tymi starymi domami.
W sekundę podjęła decyzję.
Po chwili znajdowali się już w mugolskim Londynie, miejscu którym stary Draco by wzgardził.
A nowy widział w nim świetlaną przyszłość dla ich dwojga.
I wiedziała, że dobrze wybrała.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
* fragmenty w tekście napisane pochyłą czcionką są mieszaniną z piosenek D. Podsiadło ,,Little Stranger'' i ,,Nieznajomy''.
Cytat z szablonu także pochodzi z jednej z nich.

Obawiam się, że ten rozdział jest ostatnim przed epilogiem. Myślę, że nie powinnam ciągnąć tego opowiadania w nieskończoność. Postarałam się przekazać w nim moje przemyślenia co do postaci, co do różnych tematów. Napisałam prawie wszystko co bym mogła. Nie chcę zepsuć zakończenia. A takie mi się podoba. I mimo, że może mało prawdopodobne, nie jest do końca dosłowne.
Mam nadzieję, że dało się to czytać i nie żałujecie czasu spędzonego na czytaniu tego rozdziału i całego bloga.
Byłabym wdzięczna za pozostawienie komentarzy :)). Wypatrujcie następnej notki, a potem podsumowania mojej pierwszej przygody z blogowaniem. Myślę, że wiele mnie to nauczyło i z tej nauki nie zamierzam zrezygnować, bo wciąż piszę drugiego bloga- o Scorose.

6 komentarzy:

  1. jejku, to takie piękne!
    Genialny, genialny rozdział! ale..jak to- już epilog?! przecież...przecież to niemożliwe, ja chcę hopelessdramione!!!!!
    No, jedyne pocieszenie jest takie, że zapowiada się happy end, a takie lubie najbardziej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Następny będzie epilog?! Szkoda :(
    Wspaniały rozdział jak i całe opowiadanie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Już zaraz koniec? To niemożliwe...
    Cóż... coś się kończy, coś się zaczyna :) Dobrze, że prowadzisz jeszcze bloga o Scorose :)
    Co do rozdziału niezłe zakończenie się szykuje ;)

    PS: Ostatnio już komentowałam ten rozdział, dziwne, że komentarz się nie opublikował...

    OdpowiedzUsuń
  4. jestem :P Jak to epilog :( Nie błagam nie. Nie może się to skończyć :( Błagam nie kończ tego. Co do rozdziału cudny. Nie chcę epilogu bo to oznacza koniec......
    Pozdrawiam :*
    Aqua
    Zapraszam na 12 rozdział http://aquasenshi.blogspot.com/2014/04/rozdzia-12.html

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział był... Jednocześnie głęboki, smutny, pozytywny, dziwny i pełen emocji. Głęboki ze względu na zawarte w nim przemyślenia, smutby, ze względu na pierwszą scenę. Dziwny, bo wprowadziłaś motyw kościołą do świata magicznego co dla mnie jest totalną abstrakcją,a pozytywny dzięki przemianie Malfoya. Dodam, że rozdział był też chyba Twoim najdłuższym jak i najlepszym, a zdanie
    "-Nie stworzysz sobie bajki, poprzez unikanie rzeczywistości- odrzekł mężczyzna- Musisz się obudzić z tego nieskazitelnego snu, który próbujesz stworzyć."
    Mam ochotę skopiować do folderu z cytatami <3
    Świetna robota kochana, jestem z Ciebie dumna!
    M.D. (DiaMent.)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że tak spodobał ci się ten rozdział i za to, że zostawiłaś taki podbudowujący komentarz. Wiesz, gdyby nie twoje rady od samego początku nie wiadomo czy wytrzymałabym do końca z tym blogiem i czy mój styl pisania uległ by znaczącej zmianie.
      Dlatego jestem winna ci podziękowania, a już na pewno wspomnę o tobie w notce z podsumowaniem.

      Usuń