Hermiona jeszcze smacznie spała, gdy Ginny szykowała się na lekcję. Przygotowując ubrania, myślała nad planem zemsty na Pansy Parkinson. Nie mogła tak zostawić tej sprawy. Ta dziewczyna od zawsze grała jej na nerwach. Obrażała ją, rozsiewała nieprawdziwe plotki i nie wyglądała na to by po Bitwie zaszła w niej jakaś wewnętrzna zmiana. Przynajmniej nie na lepsze. Odkąd pamiętała, Pansy płaszczyła się przed Malfoyem.
Teraz, kiedy przekonała się, że jest on, jednak wartościowym człowiekiem, współczuła mu, że uczepiła się go taka pusta panienka. Był jej przyjacielem, a ona zawsze wstawiała się za osobami, na których jej zależało.
Zaraz zależało?
Kiedy w ogóle zaczęła się przejmować losem Malfoya?
Może to zasługa jej bliższej znajomości z Blaisem? W końcu chłopcy byli przyjaciółmi i czasami przebywała także w towarzystwie Dracona.
Nie była tego pewna.
Szybko wytłumaczyła sobie, że chęć pomocy blondynowi jest czysto osobista. Nie lubiła Pansy i nie chciała żeby jej chłopak próbował się z nią samodzielnie rozprawić.
Był za bardzo wybuchowy i poruszany wydarzeniem na imprezie On to wszystko widział...
Swojego kumpla schlanego do granic wszelkiego rozsądku, Parkinson powoli zdejmującą z siebie części garderoby...
Wzdrygnęła się na samą myśl o tym.
Sięgnęła na dno kufra i wyjęła garstkę cukierków zawiniętą w papierki z dużą złotą, literką W i szkarłatną kopertę. Zastanawiała się tylko czy uda jej się zmusić ślizgonkę, by zjadła słodycze. Nie była pewna czy może nie jest na jakiejś diecie... Choć może jeśli ją upokorzy publicznie to skusi się na choć jedną?
Weasley uśmiechnęła się do samej siebie. Spojrzała się na wyjca, którego przed chwilą położyła na łóżku.
Poprzedniego wieczoru zmodyfikowała swój głos za pomocą czarów, żeby brzmiał poważniej i słuchając rad Zabiniego sprawiła, że był on trochę skrzekliwy, jak matki Pansy. Czemu miałaby nie uwierzyć, że to rzeczywiście głos jej rodzicielki?
Spakowała rzeczy do torby i udała się do sowiarni. Odczekała chwile, zanim zacznie się śniadanie. Wtedy wzięła sowę, która wyglądała na najbardziej zadbaną i przyczepiła do jej nóżki wyjca. Powiedziała sowie, komu ma dostarczyć przesyłkę i idealnie wyćwiczone zwierzę odleciało. Mijało strzeliste dachy wieży Hogwartu, kierując się do Wielkiej Sali. Zadowolona z siebie poczęła szukać Blaise'a lub Malfoya.
którzy mieli podrzucić cukierki do pokoju ślizgonki. Przemierzała korytarze i nigdzie nie mogła ich znaleść. A umawiała się z nimi, żeby któryś z nich nie szedł na posiłek i czekał na nią! Czy te żarłoki nie mogły sobie chociaż raz darować?
Nagle poczuła, jak czyjeś duże dłonie zasłaniają jej oczy. Po plecach przeszedł ją delikatny dreszczyk.
- Blaise.- wymruczała. Do jej nozdrzy dopłynął kojący zapach męskich perfum.
Zabrał z jej oczu ręce i odwróciła się ku niemu. Na jego twarzy wymalowany był szczery uśmiech.
Jak ona go kochała...
Potrząsnęła głową, by odgonić nie pożądane myśli. Teraz miała ważniejszą sprawę na głowie niż urok bruneta.
- Tu masz te cukierki. To bąblówki krwawe.- wyjęła garstkę słodyczy i podała je chłopakowi.
Przypatrzył się jej dokładnie. W jego ciemnych, brązowych oczach pojawiła się iskierka podziwu, a na jego twarz wypłynął dumny uśmiech.
- Nie wiedziałem, że nie tylko ja z naszej dwójki mam ślizgoński charakterek.Już wiem, dlaczego nam ze sobą tak dobrze.
Przybliżył się do niej i pocałował ją w czubek głowy. Zamknęła oczy, próbując nacieszyć się tą chwilą bliskości. Po chwili Blaise oddalił się i szybkim krokiem, skierował się do lochów.
*
Hermiona jadła śniadanie przy stole gryfonów. Nie mogła, jednak przestać myśleć o tym, że Ginny i Blaise nie pojawili się jeszcze na posiłku. Poza tym, gdy się obudziła, rudowłosej nie było już w dormitorium.
Dwójka jej przyjaciół często gdzieś razem znikali, ale nigdy nie opuszczali śniadań. To był najważniejszy posiłek, a oni mieli przed sobą tyle lekcji... A oni pewnie znowu się gdzieś włóczą!
Spojrzała się na stół ślizgonów, przy którym siedział Draco. Z jego lewej strony siedziała Pansy prowadząca jakiś monolog i usilnie próbująca zwrócić na siebie uwagę blondyna.
Nagle przez wielkie okna, zaczęły wlatywać sowy z przesyłkami od rodziny, nowymi egzemplarzami Proroka Codziennego. Przed Parkinson upadła czerwona koperta. Dziewczyna nie otworzyła jej. Zachowywała się, jakby jej nie widziała. Może tak było?
Po chwili Hermiona już wiedziała, że to był wyjec.
Wybuchła i wzniosła się w powietrze, a przerażonej Parkinson prawie wylazły oczy z orbit.
- Pansy Parkinson!!!- wrzasnęła koperta, używając swoich ,, papierowych ust''.- Bardzo zawiodłam się na tobie! Moja jedyna dziedziczka nie powinna się tak zachowywać! Żeby tak bezwstydnie uwodzić pijanego mężczyznę! Nie tak cię wychowałam! Spróbuj mi się w ferie pokazać w domu! JUŻ JA CI DOPIERO DAM POPALIĆ! Taka hańba! Wstydzę się za ciebie! Twoja matka.
W głowie gryfonki, natychmiast pojawiło się mnóstwo pytań. Skąd rodzina Pansy dowiedziała się o incydencie na imprezie? Musiał to być ktoś kto był tego świadkiem lub ktoś komu Zabini opowiedział tą historię.
Zaraz!
Ginny i Blaise'a nie było przez cały posiłek. Mogli wysłać wyjca, a głos....Od czego jest magia!
I zrobili to wszystko za jej plecami! Nie zatrzymywałaby ich, więc czemu nie mogli jej powiedzieć. Czy Draco wiedział? Od tego natłoku myśli zaczęła boleć ją głowa.
Pansy zerwała się szybko z miejsca i zaczęła biec w stronę wyjścia jakby coś ją goniło.
Obcas jednej z jej szpilek utknął między kafelkami i musiała zdjąć buty, by móc biec dalej.
Wzrok gryfonki skierował się ponownie ku stołowi ślizgonów.
Ujrzała, że Draco nie może przestać się śmiać- nigdy nie widziała go takiego.
Miał raczej ponure usposobienie. To był miły wyjątek. Sama też ciszyła się, że Parkinson dostała za swoje.
Teraz pozostało jej tylko odnaleźć Ginny i Blaise'a i pogratulować im tego geniuszu. Hermiona nie wiedziała, jednak, że to nie było wszystko co planowali...
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wracam z kolejnym rozdziałem. Nie wiem co o nim sądzić, sami ocenicie. Zapraszam też na mój drugi blog:
uśmiechnięty Draco, jejku jak miło :D
OdpowiedzUsuńrozdział świetny, czekam na następny ;*
Uff, a myślałam, że mi się nie udał :) Cieszę się, że ci się podoba.
UsuńNieźle to wymyślili, chociaż przyznam, że co do powodzenia całej akcji byłam dosyć sceptycznie nastawiona. Zastanawiałam się jakim sposobem Parkinson nie będzie wiedziała, że sowa, która przyniosła jej wyjca, nie należy do jej rodziny... ale rozwiązałaś to dobrze. Skoro nie zauważyła listu, to nie zauważyła też sowy, która go przyniosła - proste i logiczne :D
OdpowiedzUsuńCzytało mi się bardzo dobrze.
Czekam na ciąg dalszy i pozdrawiam,
DiaMent.
No i dobrze tak tej całęj Pansy :). Ciekawe, czy kiedyś się domyśli od kogo naprawdę był ten list :D
OdpowiedzUsuńHahaha- geniusze zła <3!!!!
OdpowiedzUsuńBardzo, bardzo pozytywny rozdział!
Wróciłam do czytania i pisania- mam nadzieję, że szybko nadrobię!
A u mnie- mały, nowy rozdzialik, zadedykowany.... :)
Hej! Jestem Twoją nową czytelniczką.
OdpowiedzUsuńPoprzednich rozdziałów nie mogłam skomentować, bo byłam na telefonie ;3 Wiem, że już zakończyłaś przygodę z tym blogiem, ale prosiłabym cię o przysługę: Zareklamujesz mój blog? Próbóję się wybić, a wiesz, jakie to trudne. Oto link: http://alwayshogwarthuncwoci.blogspot.com/
Zapraszam również Ciebię ;3 A teraz lecę czytać dalej!
PS: MASZ talent KOBITKO!!!
:333
Jasne, zrobione.
UsuńJa także zapraszam Cię na moje pozostałe blogi, a szczególnie ciepło na aktualny blog Scorose. Mam nadzieję, że gdy przeczytasz to opowiadanie to zechcesz zerknąć na kolejne...
No ale cóż, dziękuję bardzo za wizytę tutaj!